środa, 12 marca 2014

Kolejne oblicze Dhaki



Załoga to mistrzowie plotek i pochopnego oceniania. Dlatego ja, staram się, zawsze, sprawdzić wszystko sama. Nie oceniać, raczej tylko obserwować. Na pewno nie jestem obiektywna. Nie mam złudzeń. Mój światopogląd na pewno jest zachwiany, z różnych powodów. Jednak staram się  zachować zdrowy rozsądek. Zrozumieć i wyjaśnić, sobie i Wam, rzeczy, które widzę i które mnie szokują.  

Dhaka jest jednym z tych lotów, na których spodziewasz się najgorszego. Wśród załogi krąży opinia, że nie powinnam nawet oczekiwać, że ludzie będą potrafili używać toalety. Brzmi to brutalnie, ale sprawdzałam. Niestety, tym razem nie ma w tym ani krzty dramaturgii i przesady. Taka jest prawda.

Bangladesz jest krajem trzeciego świata i z przykrością stwierdzam, ale w każdym tego słowa znaczeniu.  Kiedyś mnie zastanawiało na jakiej podstawie ocenia się kraj, jako kraj trzeciego świata. Odkąd zaczęłam trochę się po świecie kręcić. Nie mam już wątpliwości. A już szczególnie w kwestii Bangladeszu. Sposób w jaki ludzie tam żyją i funkcjonują, zwyczajnie zaskakuje. 

Wychowana we współczesnej Europie, zostałam rozpieszczona przez takie luksusy jak bieżąca woda i toaleta. Brzmi to śmiesznie, ale to naprawdę są luksusy nie do ocenienia.
Skąd wnioski, że oni  nie potrafią korzystać z dla nich nowoczesnej, a dla nas  tradycyjnej, muszli klozetowej?? Otóż… z życia. 

To, co się dzieje w toaletach podczas niecałych 5h lotu,  przechodzi ludzkie pojęcie. Wszelki zdrowy rozsądek zawodzi.  A spłukiwanie wody po sobie to już nowoczesna technologia, za którą nie każdy nadąża. 

W kwestii formalnej… Każdemu może się zdarzyć zapomnieć spuścić po sobie wodę. Pamiętam, że jak byłam dzieckiem, mama wiele razy wołała cała rodzinę do łazienki i szukała winnego. 

Oczywiście nigdy nie było. Wszystko jest dla ludzi, ale to co tam się dzieje to nie to samo. To by musiała być narodowa, masowa skleroza albo wręcz amnezja. 

Staram się być wyrozumiała. Wiem, że toalety w samolotach to specyficzny wynalazek. Robią dużo hałasu, są klaustrofobiczne, a w muszli nie ma wody. Ale mamy XXI wiek i wysokie standardy higieniczne (co niektórzy), więc tym bardziej w środowisku zamkniętym, jakim jest puszka zwana samolotem, nie możemy sobie pozwolić żeby kibelek, tak po prostu, wypełniał się po brzegi. Wydawałoby się oczywiste, że skoro wchodząc do toalety maszyna jest pusta, potem następuje zwolnienie blokady,  to wychodząc wypadałoby ją taką zostawić. Zwykła logika nakazuje przypuszczać, że system toalet w samolocie nie może polegać na takim samym patencie jak TOI TOIe, albo dawne wychodki. Wyobrażacie sobie co by było gdyby  przy ponad 300 pasażerach i 15h lotu wszystko stało w muszli? Ja wole nawet nie myśleć. Niestety wszystkie moje argumenty nie są takie oczywiste, szczególnie,  w pewnych rejonach świata. 

Nawet jeśli to nie są oczywiste kwestie, mój tok rozumowania pewnie jest już wypaczony prawie 2 letnim lataniem, to wystarczyłoby zapytać. Użyć języka za przewodnika. Niestety, w tym miejscu nie mogę oprzeć się myśli, że dochodzi tutaj do głosu zwyczajny brak wiedzy o takich wynalazkach.
Znając trochę opowieści o tej części świata i bywając tu i ówdzie przestaje mnie to dziwić. Nasuwa mi się jeden dość istotnie broniący ich argument. A mianowicie, jeśli ktoś całe życie robi pod siebie, dosłownie -  gdzie stoi, albo w najlepszym razie w  publicznych toaletach, które nawet u nas postawiają wiele do życzenia, więc co dopiero tam. To skąd on właściwie ma wiedzieć takie rzeczy? 

Dla nas nie do pojęcia. Wydawałoby się, że to wiedza tak podstawowa jak to, że człowiek potrzebuje jedzenia i picia do życia. Niespodzianka… to wcale nie jest tak pierwotna wiedza czy instynkt. Nie, nie, nie. 

Z przyczyn humanitarnych pominę już opis tego co się dzieje w toaletach na podłodze… sama osobiście wole nie wiedzieć czy to tylko woda, czy coś więcej. 




Do końca staram się być wyrozumiała i ich zrozumieć . Warunki w jakich żyją, standard, a właściwie jego brak, do którego są przyzwyczajeni, nie może nauczyć ich niczego innego. Po takim rejsie staram się po prostu docenić, że wszystko to, czego mnie w domu nauczono, nie jest wcale takie oczywiste i powinnam być wdzięczna losowi. Zarówno za warunki jakie stworzyła mi Europa, Polska, jak i moja  rodzina. A tak zawsze przeklinałam w myślach moja mamę jak wracałam ze szkoły, a mój cały artystyczny nie ład z biurka i łóżka leżał na środku pokoju. Nigdy też nie rozumiałam o co właściwie te narady rodzinne, jak ktoś nie spuścił wody. Tak ciężko spuścić po kimś? Co za różnica? Każdemu się zdarza. Nie jedno z Was pewnie tak w dzieciństwie myślało. Otóż, dostałam niezawodną lekcje i z pełną świadomością mówię, że  różnica jest i to wielka, a zasada jest jedna i żelazna - Wodę w toalecie trzeba spuszczać, i to każdy po sobie.  Amen.

 

 
Nigdy nie  doceniałam tych elementów  wychowania. Cały dobytek w jaki wyposażyli mnie rodzice, a  który uważałam za oczywisty, dotyczy również podstaw kultury tj. np. szanowania drugiej osoby, starszej, czy młodszej. Nawet Twojej siostry, która doprowadza Cię do gorączki i miałoby się ochotę ją wysłać na księżyc. Z biletem w jedną stronę oczywiście. (Pozdrowienia dla mojej siostry :P)
Wsiadasz do samolotu na tym rejsie  i widzisz jak Ci ludzie siebie nawzajem nie szanują. Ile razy jako dziecko usłyszałeś pytanie o tzw. magiczne słowo?? Pamiętam, że jako dziecko zawsze wydawało mi się, że rodzice robią z igły widły, jak nie powiedziałam, proszę, przepraszam, czy dziękuje. Otóż nie robili. Widziałam świat zorganizowany bez tych trzech magicznych słów. I musicie mi uwierzyć na słowo  – chaos i dramat. W tej części świata nawet tak podstawowe kwestie nie są oczywiste. Nikt nie pomoże staruszce, która sama ledwo idzie, jeszcze ja poszturchaną i zwyzywają, bo stoi im na drodze.  Brak kultury osobistej, zwykłego, zupełnie  podstawowego dobrego  wychowania. Nie mówię tu o zaawansowanych zasadach savuar vivre, w których pewnie sama nie raz bym się zgubiła, ale o zwykłym szacunku. 




Bariera językowa na tym rejsie to najmniejsze z szerokiego wachlarza dostępnych wyzwań :P

To wszystko wydaje się szokujące? Nie, jeśli zobaczysz jak Ci ludzie żyją. Ja miałam okazję.
Wielu z nich za dom uważa kawałek plandeki, rozwieszony przy murze. Wzmocniony kawałkami blachy albo tektury. Przypomina to bardziej szałas niż mieszkanie. Gdyby nie garnki, albo wychodzący stamtąd ludzie to pierwsze skojarzenie - śmietnik. Drugie - po przypomnieniu sobie, gdzie jestem –zabezpieczony na noc stragan. Otóż, do trzech razy sztuka, a tutaj sprawdza się z reguły najczarniejszy i najbardziej ekstremalny pomysł, najskrajniejszy i najbardziej absurdalny. To nie są źli ludzie, oni nie robią tego ze złej woli. Tak zostali wychowani, taka kultura, a właściwie jej brak. Chwilami jak widzę jak oni odnoszą się do siebie to ręce opadają. 

Idąc ulicami Dhaki, to co widziałam, to po czym szłam, tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że Ci ludzie nie mają ani jak, ani gdzie, nauczyć się podstawowych zachowań. Wszystko tutaj jest takie trochę dzikie. Począwszy od jazdy samochodem i trąbieniu non stop, a skończywszy na zachowaniach miedzy ludzkich. 

Chociażby scena z autobusu. Ludzie wsiadali w biegu, bo kierowca ani myślał się zatrzymać. Przystanki są dość prowizoryczne, o ile w ogóle są. To co się dzieje na ulicach nasuwa mi myśl, że o ile  w naszej cywilizacji i systemie drogowym, autobus nie mógłby się, tak po prostu na sekundę zatrzymać, tak tam mógłby, ale  też się nie zatrzyma, tylko, że z zupełnie innych powodów.
 
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę Was do tych ludzi zniechęcać. Większość z Was jeśli tam pojedzie to pewnie połowy z tego nawet nie zauważy. Do Was odnosić się będą z szacunkiem godnych bogów. Co tu dużo ukrywać, jesteście dla nich uosobieniem pieniądza. Idąc ulicami miasta też wielu rzeczy nie widać. Trzeba się mocniej przyjrzeć, a mając kilka godzin rejsu jest na to czas. Potem wiesz czego szukać i spacerując ulicami widzisz więcej.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz