czwartek, 21 sierpnia 2014

Hinduska mentalność oczami załogi



Targ przypraw w Delhi. Wszystkie zdjęcia z postów o Hindusach pochodzą z naszej wizyty w Delhi.
Pieniądz zaczyna rządzić człowiekiem, jak się go poczuje, wtedy też zaczyna się za nim gonić. Stajemy się z czasem jego niewolnikami. Niestety, wielu Indian, wywodząc się z dość specyficznego środowiska nie umie go mieć.

Wyjeżdżają za granicę w pogoni za lepszą przyszłością, jednak nie wielu z nich potrafi odciąć się od przeszłości. Emigrują w przeróżne zakątki świata, spędzają tam całe życie, często osiągając sukcesy. Czasami tym sukcesem jest po prostu godne życie, a czasami własny biznes, albo obywatelstwo danego państwa. Wielu z nich utrzymuje całe rodziny, nie tylko na emigracji, ale  i w Indiach.

Wszystko wyglądałoby by normalnie i zwyczajnie, gdyby Hindusi potrafili odciąć się od swojej przeszłości. Gdyby mieli wyższe poczucie własnej wartości, a nie wymagali tego poczucia od innych. Nie sugeruję, żeby odcinali się od korzeni, ja swoich nie umiałabym się wyrzec, ale tym bardziej  nie  powinni się ich wstydzić. Jednak oni doprowadzają do paradoksu, pielęgnują tradycję i religię, ale jednocześnie wyrzekają się swojego pochodzenia. Absurd, którego nie umiem pojąć.
 
Podobno wszystko można sprzedać.

Tam każda toaleta szybko staje się publiczna. Na placu gdzie miało miejsce to kiedyś był sąd, dziś mieszkają tam ludzie. Jednak dalej jest to atrakcja turystyczna..

To nawet nie były tzw. godziny szczytu. To jest po prostu dzień jak co dzień na ulicach Delhi.
Wielu z tych, którzy do czegoś doszli, niekoniecznie tylko za granicą, chce żeby ich podziwiać. Niekiedy przybiera to dość groteskowy wymiar. Często tym osiągnięciem jest tylko, albo aż, obywatelstwo innego państwa, szczególnie USA albo Wielkiej Brytanii.

Mam w rękawie kilka sytuacji z samolotu, które pięknie obrazują to o czym piszę. A mianowicie: W trakcie lotu, do tylnej kuchni podchodzi pasażer. Zazwyczaj, jeśli ktoś fatyguje się do nas aż do kuchni, robi to z jakiegoś konkretnego powodu, najczęściej tak przyziemnego jak jedzenie albo picie.  Tym razem, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Gość, na pierwszy rzut  oka, ewidentnie Hindus, zapytany, czy w czymś mu pomóc odpowiada z pięknym, hinduskim akcentem:  I am US citizen  (Jestem obywatelem USA).  Zdębieliśmy. Z braku pomysłu na lepszą (dozwolona, przez firmę) ripostę, pogratulowaliśmy mu i ponownie zapytaliśmy w czym pomóc. Odpowiedz była identyczna. Po kilku próbach dotarło do nas, że poza podziwianiem jego obywatelstwa, nie wiele możemy dla niego zrobić.

W takich sytuacjach  zawsze przypomina się jeden komik. Wychowany chyba w Kanadzie, ale Hindus z pochodzenia. Jego żarty dotyczą głownie różnych narodowości, oczywiście najczęściej jego własnej, czyli Indian. Podczas jednego z występów zagadał do publiczności, wypytywał wszystkich po kolei skąd pochodzą. Trafił na jednego brązowego gościa, który zdeklarował pochodzenie z RPA. Komik skwitował to jednym pytaniem – Patrzyłeś ostatnio w lustro? Ja niestety nie mogę nikogo tak sprowadzić na ziemię, choć czasami kusi.
Sama nie do końca rozumiem to zdjęcie.



Inna sytuacja. Miałam jednego pasażera, który w systemie był oznaczony jako obywatel USA. Co w tym dziwnego?

Po pierwsze i najważniejsze, nie zaznaczamy narodowości w systemie. W zasadzie prawie w ogóle nie robimy notatek o pasażerach, chyba że sobie na to zasłużą. W dobrym, ale częściej w złym, tego słowa znaczeniu.  W pierwszej chwili sądziliśmy, że podczas poprzedniego rejsu, była afera na tym tle. Jednak okazało się, że sam to zgłosił wcześniejszej załodze. Podobno zależało mu, żeby nikt nie posądził go, że lecąc do Pakistanu, wyglądając jak Pakistańczyk, jest Pakistańczykiem. Teraz już nie pamiętam, czy leciał tam służbowo czy w odwiedziny do krewnych, ale czy to ma jakieś znaczenie, dla całej sytuacji? Z tego co pamiętam to jego korzenie były w Pakistanie, ale on był US citizen.

Dziewczyny pod jednym z wiaduktów w Delhi, przy głównej drodze, zorganizowały sobie salon piękoności.

Salon fryzjerski dla panów. Wersja na bogato.

Salon fryzjerski dla panów. Wersja skromniejsza.
Ci ludzie mają tak poważne kompleksy w związku z tym skąd pochodzą, że to aż smutne. Wracając z Dhaki chciałam trochę podpytać naszą załogę z Bangladeszu o różne kwestie dotyczące ich państwa. Nie byli skorzy do rozmowy. Polska nie jest krajem mlekiem i miodem płynącym. Jest wiele rzeczy, których powinniśmy się wstydzić i się wstydzimy, ale to nie znaczy, że mam się też wstydzić tego skąd pochodzę. Nie rozumiem tego i niestety nie zanosi się, żebym zrozumiała.

Ktoś mi zaraz powie, że łatwo mi mówić, bo nie jestem z Bangladeszu, Indii czy innego kraju trzeciego świata. Ale przecież nie wszyscy są tacy. Wielu jest też takich, którzy mimo wieloletniej emigracji pielęgnują język i tradycje. Szczycą się swoja kulturą i pochodzeniem. Jest ich bardzo nie wielu, ale moim zdaniem tak powinno być. 
Ulice Delhi, tym razem dzielnica w której mieścił się nasz hotel.

Oba zdjęcia, to kropla w morzu tego co można tam zobaczyć.

Najskrajniejszym przypadkiem kompleksów jaki doświadczyłam to sytuacja, z którą miałam niedawno do czynienia. Wylądowaliśmy, gdzieś w Indiach. Nie wiem dokładnie gdzie, dla mnie te loty są wszystkie takie same. Może gdybyśmy chociaż wysiadali z samolotu to byłoby inaczej, ale niestety.

Wracając do historii, chciałam zamknąć kotarkę oddzielającą klasę biznes od ekonomii, więc poprosiłam jednego z pasażerów, grzecznie, choć stanowczo, aby się cofnął. Byłam tam tylko ja kontra prawie 400 osób, które parły do wyjścia. Musiałam być stanowcza, żeby ich powstrzymać jeszcze przez chwile. Ten facet wyciągał akurat coś ze schowka, do którego w ogóle, nie powinien nawet zaglądać, ale takie rzeczy już mnie nie ruszają. Co usłyszałam w odpowiedzi? Ty jesteś tutaj, żeby mi służyć, a nie mówić do mnie tym tonem. Jeśli już ktoś tu jest panem to ja. Traf chciał, że to był facet z biznesu, który wyciągał swój obraz z tego schowka. Ewidentnie nie spodobało mu się, że posadziłam go  o podróżowanie w klasie ekonomicznej.

Zareagowałam bardzo emocjonalnie, bo w życiu nawet bym o kimś, w ten sposób,  nie pomyślała. System, w którym ktoś jest czyimś panem, jest mi zupełnie obcy. Samo uczucie wyższość nad kimś jest dla mnie abstrakcyjne, przynajmniej w takim kontekście.  To zupełnie nie w mojej naturze. Nie chciałam nikogo obrazić, wykonywałam tylko swoja pracę. Potraktowałam to dość osobiście, zdecydowanie zbyt osobiście. Nie da się uszczęśliwić całego świata.

Dopiero po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to z nim było coś nie tak. Musiał mieć jakieś poważne kompleksy i dziwne skojarzenia, skoro tak to wszystko odebrał. Zacznijmy od tego, że ja nie jestem od tego, żeby mu służyć. Okay, w większości czasu moja praca sprowadza się do kelnerowania, ale to dalej dalekie od służenia. Choć wielu pasażerów, szczególnie  Hindusów, tego raczej nie widzi, ale to temat, na kolejnego dłuuuugiego posta.
Cała reszta świata zakłada,  że taki motorek jest dwu osobowy. Otóż nie jest.

Sądząc po turbanie i brodzie, pan jest Sikhem.

Sikhowie na  podwójnej randce, za drzewem chowa się druga dziewczyna, ale co ciekawsze, dwa sposoby wiązania turbanów.

Załóżmy na chwilę, że moją pracę można pomylić ze służeniem i w sumie, oby tak zostało, bo nie chce nigdy nikomu udowadniać, poza salą egzaminacyjną, że umiem zrobić sztuczne oddychanie, albo odebrać poród. Nie zapominajmy jednak, że docelowo jestem tam, żeby mu  tyłek ratować jakby się coś działo. Ale o tym 99,9 pasażerów nie pamięta i nawet już się z tym już pogodziłam. Denerwuje mnie tylko, jak nagle ich oświeca, gdy zaczyna się coś dziać, wtedy szukają pomocy u nas. Kusi mnie  zawsze wtedy, żeby odpowiedzieć: ale ja tu tylko kawę podaję. Byłoby to jednak jednoznaczne ze złożeniem wypowiedzenia.


Kolejna przekomiczna anegdota, która załodze odebrała mowę. Pasażer na widok menu, które oferujemy, stwierdza: Jestem obywatelem Wielkiej Brytanii, po proszę menu dla obywateli Wielkiej Brytanii. Załogę zatkało. Skąd w ogóle pomysł, że ponad 10 kilometrów nad ziemią, mamy inne menu dla różnych narodowości. Okey, można u nas zamówić specjalne posiłki ze względów dietetycznych, czy religijnych, ale to trzeba zrobić na ziemi, w dodatku przynajmniej 24h przed rejsem.

Swoja drogą zdarzają się pasażerowie, którzy mają inne pobudki, zamawiając takie specjalne posiłki.
Takie zamówione ekstra posiłki rozdajemy indywidualnie, przed wszystkimi, co niektórzy odbierają na swój sposób. Na niektórych rejsach, liczba danego specjalnego posiłku dochodzi do takiego numeru, że praktyczniej jest po prostu zawrzeć ją  podstawowym menu, niż rozdawać pojedynczo ponad 200 posiłków. Jest to powszechna praktyka na lotach do Indii i USA.  Najczęściej są to posiłki hinduistyczne albo tzw. azjatycki wegetariański (potocznie zwany Asian Veg). Oba te posiłki są stworzone dla Indian i oczywiście, głównie przez nich zamawiane.  Na jednym z rejsów do Stanów, chyba Mateusz, spotkał się z oburzeniem pasażera, z powodu tak prozaicznego jak: nie dostarczenie jego posiłku przed wszystkimi. Argument, że właśnie ma tutaj dla niego jego zamówienie, nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Dostał swój posiłek razem ze wszystkim, to przecież nie do pomyślenia.  Jemu wcale nie zależało na azjatyckim wegetariańskim, bo jest wegetarianinem, ale dlatego, że chciał dostać swój posiłek przed wszystkimi. Jakby dawało mu to jakiś awans społeczny.


Moja ulubiona sytuacja z posiłkami, dotyczy wegetarian, którzy przy śniadaniu nie mogą zjeść jajecznicy, bo są wegetarianami, ale na tym samym rejsie, Ci sami pasżerowie,  przy lunchu woleliby kurczaka niż swoje zamówione wegetariańskie jedzonko. Zawsze wtedy zastanawiam się, czy wegetarianizm dotyczy tylko konkretnych posiłków? Ja naiwnie żyłam, do niedawna, w przekonaniu, że nie. Codziennie się człowiek czegoś uczy.

W Delhi taki widok na ulicach to właściwie norma.
Zwrócicie uwagę na miny tych facetów. Wyrażają więcej niż 100 słów.




Po tym co Wam do tej pory przybliżyłam, domyślacie się pewnie, że skoro oni mają takie nastawienie i mniemanie o sobie to na pokładzie dają nam nie źle do wiwatu. Do tej pory pamiętam kilka takich ananasów. Kupił bilet w klasie ekonomicznej, a wydaje mu się jakby był panem świata.  Nie wszyscy oczywiście są tacy. Zdarzają się też zupełnie normalni ludzie, jednak w sporej większości stanowią już drugie pokolenia tych co wyjechali. Dla nich pewne rzeczy są już normalne, a powrót do rodzinnego kraju jest atrakcją turystyczną.
 
Staram się ich zrozumieć, ale czasami naprawdę jest ciężko. Zwłaszcza jak taki mówi mi, że jest US citizen, a akcent ma taki, że choćby był biały jak papier, to nie pozostawia wątpliwości co do korzeni. Oczywiście biały też nie jest. Wielu z moich znajomych przez to wszystko staje się rasistami. Zwłaszcza, że jest ich wszędzie pełno, a aura którą wielu tworzy wokół siebie, zniechęca do całej narodowości.

Ja staram się zrozumieć obie strony i zachować obiektywizm. Człowieka ze wsi wyciągniesz, ale wsi z człowieka nigdy. A tam poziom wsi jest w wersji ekstremalnej. Czasami Ci ludzie testują moją cierpliwość poza granice wytrzymałości, choć czasami brakuje mi argumentów to staram się ich tłumaczyć. Być wyrozumiałą. W najgorszym razie przekląć po polsku, albo w myślach z przyklejonym przeuroczym uśmiechem na twarzy. To umiejętność, którą ta praca mnie nauczyła. Trąca dwulicowością, ale czasami to jedyna metoda, żeby wylądować i żeby mnie z roboty nie wyrzucili.

Jeden z lokali gastronomicznych w turystycznej dzielnicy Delhi.



Jeśli już z jakimś zdarzy Ci się zadrzeć, to jest tylko jedna skuteczna metoda, żeby zapobiec jego skardze na Ciebie. Musisz sprawić, żeby poczuł się dopieszczony. Trzeba mu poświęcić maksimum uwagi, najlepiej żeby współpodróżujący to zauważyli. Jeśli on poczuje swoją wyższość na całą resztą dookoła to jest szansa, że Ci wybaczy brak wegetariańskich opcji, albo inną pierdołę.

Cały problem w mojej pracy polega na tym, że Hindusi stanowią 90% naszych pasażerów. Czasami na prawdę ciężko jest nie być rasistą.

1 komentarz:

  1. Trochę Was wymęczyli Ci Hindusi widzę :P To jest to samo o czym opowiadaliście jak byliście u nas. Temat rzeka, co? :)

    OdpowiedzUsuń