piątek, 8 sierpnia 2014

Lot do Warszawy

Wśród naszej polskiej załogi lot do Warszawy jest bardzo popularny. Wszyscy od czasu do czasu chcą skoczyć na pierogi i zrobić zapasy ulubionych produktów. Fakt, że na każdym rejsie, w każdej kabinie powinien być chociaż jeden polsko języczny członek załogi, teoretycznie powinien  to ułatwiać. Jednak bardzo często się zdarza, że ta reguła nie jest przestrzegana, a ilość chętnych żeby operować ten lot, wcale przez to nie maleje. Nie łatwo jest dostać Warszawkę, a już w ogóle zamienić się na nią. Mi nie dają jej nigdy tak po prostu, tylko jak zabiduję. (dla nie wtajemniczonych, w poprzednim poście rozwinęłam się bardziej o bidowaniu, czyli co, jak i po co)

Co ona w sobie ma, że tak silnie działa na wandali, a ochronić się nie daje.
Entuzjazm przed wyjazdem do Warszawy był na tyle duży, że już w nocy nie mogłam zasnąć. Spałam może 3h i tak przed każdą z nich. Pobudka o 4.00 mi tego nie ułatwiała, ale czego się nie robi dla Warszawki. Zwłaszcza, że zupełnie nie czułam się jakbym szła do pracy. Cały ten lot, od początku do końca stanowił dla mnie mega frajdę.
 Dorabiam filozofie teraz, ale w Dubaju: tramwajów nie ma, o pociągach nie wspominając, a jazda motorem to czyste samobójstwo.

Pasażerowie na tym locie są dość wymagający, ale po polsku wszystko da się załatwić. Przede wszystkim jak to my, lubimy swoje wypić, a już szczególnie,  jeśli alkohole są serwowane bezpłatnie. Nie wszyscy też znają swoje możliwości. Wielu pije ile wlezie, a potem robi się nie przyjemnie. Taka już nasza ciemna strona. Muszę się jednak przyznać, że do swoich mam więcej cierpliwości. Fakt, że łatwiej się dogaduję niż z innymi narodowościami, raczej nie będzie zaskoczeniem, ale sprawia mi to też więcej przyjemności.

Zauważyłam też, żę preferujemy dogadywać się po polsku. Wielu z nas zna angielski, ale po co się wysilać, skoro można poczekać na Panią Joasię i się wszystko załatwi. Powoduje to, że lot dla załogi polsko języcznej jest o tyle trudniejszy, że wszyscy pozostali jej członkowie,  nagle przestają istnieć. Jeśli pasażerowie się zorientują kto mówi po polsku. Game over. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, istniejesz już tylko ty. Wszystkie prośby będą kierować do Ciebie, choćby mieli przez to przebiec pół samolotu. W tych prośbach są też odważniejsi, często innych nie poprosiliby o to, o co poproszą rodaka, np. zabawki dla wnuków, albo inne gadżety. Czasami po prostu nie znają na tyle angielskiego, a czasami boją się, że im ktoś obcy odmówi. A może to tylko ja mam takie miękkie serce i widać to po mnie. Licho wie. Na szczęście, też więcej Ci wybaczą, jeśli np. zapomnisz o drinku, albo czegoś zabraknie. Na swojego nikt się nie będzie wściekać.
Dworzec centralny i  Złote tarasy.  Dowód, że się popieści to się zmieści.

Wielu pasażerów, szczególnie tych, którzy na stałe mieszkają za granicą, albo wracają z długich wakacji, lubą sobie po prostu z Tobą pogadać, po polsku koniecznie. Wiele razy usłyszałam, jak to dobrze po polsku znów porozmawiać. Czasami chcą się pochwalić gdzie byli, a czasami dowiedzieć jak wygląda moja praca, życie w Dubaju itd. Czasami jak okaże się, że mieszkają na stałe za granicą to ja ich ciągnę za język.

Nie wiem jak mają inne narodowości, ale chyba większość Polaków, w jakiś tam sposób ciągnie do swoich, żeby chociaż pogadać po swojemu. Słyszałam o stwierdzeniu, że w Polacy za granicą żyją jak pies z kotem, ale zupełnie się z tym nie zgadzam. Nie wiem jak to jest np. na wyspach, ale ja się z tym nie spotkałam. Nawet podczas podróży, gdziekolwiek na świecie, jak usłyszysz polski to się miło robi. Zawsze chociaż dzień dobry się powie i ludzie w zaskoczeniu się uśmiechają. Czasami nawet zatrzymają się pogadać.
Świadek wszystkich tęczowych wandalizmów.

Gdzie i dlaczego podróżują Polacy? Na moich lotach do tej pory królują zagraniczne konferencje, np. w Tokio i Tajpeju, turyści, marynarze, biznesmeni, ale także Polska emigracja, która wraca na wakacje do kraju. Okazuje się, że mamy sporą polonie w Australii, a połączenie naszymi liniami jest dla nich bardzo wygodne. Wszyscy Polacy, z którymi miałam okazję porozmawiać chcieliby wrócić, ale sytuacja finansowa im na to nie pozwala. Jeśli ktoś mieszka na drugim końcu świata 30 lat, to choć tęskni za Polską, to dom ma już raczej tam. Wielu z Polskich Australijczyków uciekało z naszego kraju,  szukając  azylu politycznego, np. byli działacze Solidarności. Większość moich pasażerów łączyła tylko jedna cecha. Dubaj był ich lotniskiem tranzytowym, niewielu zostawało tam na dłużej. Mieliśmy też pielgrzymkę do Bangkoku i na Bali. Też byłam zaskoczona, ale jak inaczej nazwać wycieczkę organizowaną przez księży. Jeden z nich przyznał mi się, że msze były codziennie, a uczestnicy chowali po kieszeniach buteleczki z alkoholami.

Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale przysięgam, że tak było.  Na obu moich Warszawskich rejsach spotkałam tych samych pasażerów. Brzmi niesamowicie jeśli zdacie sobie sprawę, że jest nas 18 000, a do Wawki latamy codziennie. Robiłam te loty w odstępie prawie 2 tygodni. Na pierwszym jedna kobieta leciała właśnie do Tokio na konferencję, a potem ze mną wracała do Polski. Inna grupa miała konferencję w Tajpeju, a w drodze powrotnej zatrzymali się jeszcze na 3 dni w Dubaju. Połączyli pracę z przyjemnością. Tą kobietę sama zauważyłam, a że nie chciało mi się wierzyć, to podeszłam i zapytałam wprost. Pamiętała mnie bardzo dobrze. Z kolei grupa mi się gdzieś pochowała, ja ich nie zauważyłam, ale kierownik wycieczki mnie zaczepił.

Takich widoków na co dzień brakuje mi najbardziej.
Wiecie, co najbardziej mnie zaskoczyło?? Obcokrajowcy mówiący po polsku. W Polsce Hindusów chyba wciąż rzadko się spotyka, a na naszym rejsie ich nie brakowało. Jesteśmy linią lotniczą wożącą głównie Hindusów, ale Warszawka, do niedawna, była niezdobytym bastionem. Była. Ja oczywiście, podając im cokolwiek, zwracałam się po angielsku. Wyobraźcie sobie, jednak moją minę jak, stoję w przejściu i żegnam się z pasażerami, a grupa Hindusów pochodzi do mnie i płynną polszczyzną mówi mi, że bardzo dziękują za wszystko, bardzo przyjemny lot itd. Jedna z dziewczyn miała bluzę z napisem:  Wydział Prawa i Administracji UŁ. Długo zbierałam zęby z ziemi. Do tego spotkałam też Sudańczyka, który ma żonę Polkę. Ja do niego po angielsku, a on do mnie płynną polszczyzną. On akurat leciał tylko do Dubaju. Pracuje tu dla polskiej firmy eksportowej. Język polski do łatwych nie należy, więc obcokrajowców, którzy nim władają darzę szczerym podziwem i szacunkiem.


Mamy wśród załogi taką niepisaną tradycję. Jeśli jakiś załogant leci do domu, to w drodze powrotnej przynosi dla pozostałych jakiś lokalny przysmak, tak na spróbowanie. Najczęściej są to słodycze.  Pewnie domyślacie się co ja przyniosłam. Oczywiście, ze Prince Polo, Ptasie mleczko, a za drugim razem Mieszankę Wedlowska i Delicje. Wszyscy byli pod wrażeniem, zajadali się jak oszalali.

Niestety Warszawka miała też smutny kontekst. Po wylądowaniu w Dubaju, wiozłam wtedy swojego męża jako pasażera, dostaliśmy wiadomość o tym co się stało z lotem MH 17 Malesian Airlines. Jeszcze nie wyszliśmy z samolotu jak pierwsze informacje do nas doleciały. Wszyscy aż usiedliśmy. Ruszył nas nie tylko fakt, że nasi koledzy po fachu zginęli, że znów Malesian, ale przede wszystkim zaparło nam dech w piersiach, bo MY właśnie lecieliśmy nad Ukrainą. Nasz kapitan przyznał potem, że przez moment nawet obok tamtego rejsu. To mogliśmy być my. Dopiero później na podstawie własnego dochodzenia, doszłam do tego, że owszem lecieliśmy na Ukrainą, ale nie nad tą częścią, która stanowi największe zagrożenie. Nie zmienia to jednak emocji, które temu towarzyszą.

Warsaw by night. Zauroczyło mnie to miejsce
Nasza linia lotnicza, po tym wydarzeniu, ze skutkiem natychmiastowym, zawiesiła loty do Kijowa a wszelkie rejsy, które choćby w najmniejszym stopniu zahaczały o Ukrainę, zmieniły trasę.

Świat jest niebezpiecznym miejscem, mam jeszcze kilka innych mrożących krew w żyłach historii, które dzięki Bogu nie stały się moim udziałem. Przypomina mi to jednak o niebezpieczeństwie jakie niesie ze sobą nasza praca i uczy mnie wdzięczności i pokory.

1 komentarz:

  1. Mariusz właśnie się zastanawiał czy jak my będziemy do Was lecieć, to czy będziemy przelatywać nad Ukrainą. Nie ukrywam, że wolelibyśmy nie.

    OdpowiedzUsuń