czwartek, 19 grudnia 2013

Do trzech razy sztuka, czyli zupełnie nowe oblicze Bangkoku

Taki sobie ołtarz :)
Wspominałam, że były stragany z pierdołkami. Tu, loklane przysmaki
Kosze/talerze z darami
Inny ołtarz
Inny ołtarz, co jeden to bardziej kolorowy
Modlitwy przed ołtarzem














 




Do trzech razy sztuka tzn. już trzeci raz piszę tego posta. Za pierwszym razem tekst był bezpłciowy, kwalifikował się do poprawki.  Za drugim razem, jak zabrałam się za poprawianie i  byłam już bardzo zadowolona, wszystko szlak trafił… error i bang. Nie ma tekstu. Tzn. jest, ale ten stary bezpłciowy. Zapraszam do podejścia trzeciego. Mam nadzieję ostatniego. 














Tym razem będzie o Bangkoku. Zastanawia mnie czy macie z Tajlandią takie same skojarzenia jak ja do tej pory, czyli buddyzm, świątynie, mnisi, tajska kuchnia i boks, ewentualnie jeszcze seks turystyka, czyli ta mniej chwalebna strona tego miasta.

Jeden Bóg raczy wiedzieć co tam sie działo.
Założę się, że tak i nic w tym dziwnego. Takie są stereotypy. Ja jednak, przedstawię Wam dzisiaj trochę inne oblicze Tajów i Bangkoku. Oblicze, które mnie samą zaskoczyło i zszokowało. Byłam świadkiem uroczystości religijnych, przeżyć tak silnych i głębokich, że dla mnie pozostały one zupełnie niezrozumiałe.  Nie będę się tutaj silić na obiektywną ocenę, dla mnie to był obraz szaleństwa. Tak właśnie wyobrażam sobie obłąkanie.  Zobaczcie sami.

Sytuacja nie pozostawiła mi wyboru i po raz pierwszy nagrałam wszystko na filmikach. Sprzęt i umiejętności operatora pozostawiają wiele do życzenia. Wiem to doskonale, i pokornie się przyznaję, ale co trzeba to widać. Jeśli jednak nie uda mi się ich tutaj umieścić, zapraszam na moją stronę na facebooku, tam na pewno znajdziecie je wszystkie.

Zaskoczę Was jak napiszę, że te religijne wydarzenia, których byłam świadkiem, wcale nie były buddyjskie. Otóż, okazuje się, że hinduizm jest tam również, dość popularny.

Swastyka - niezapominajcie, że w niektórych częściach świata to ciągle symbol szcześcia,

Całe wydarzenie, z początku przypominało kiermasz, nasze kościelne odpusty. Przypominało, to może za duże słowo, raczej, tak mi się po prostu skojarzyło. Swoją drogą, jestem bardzo wiarygodna w tym, bo chyba w życiu na żadnym odpuście nie byłam.  :P Ale ołtarze, figurki religijne  i stragany z pierdołami się pokrywają.

Wzdłuż głównej drogi było pełno ołtarzy, jeden przy drugim, a na każdym figurki bogów. A pewnie wiecie, że hinduizm swoich bogów ma dość osobliwych i kolorowych. Już samo to, tworzyło niesamowity klimat. Każdy ołtarz uginał się od darów, głównie owoców i kwiatów. A co się działo w około… to już inna nirwana.
Wrzucam zdjęcia, żeby narobić Wam smaka na filmiki. :P

 
Wspomniany taniec. Na zdjęciu to dwaj faceci. :P

















Wiele ołtarzy było otoczonych modlącym się tłumem, ale było kilka, wokół których tłum obserwował modlących się. Staram się wyrażać o tym co widziałam, co tam się działo,  z szacunkiem i zrozumieniem, ale nie jest mi łatwo. Wyglądało to, ujmując kolokwialnie, jakby gość się czegoś naćpał i właśnie złapał fazę,  czyli tańczył, tarzając się po ziemi i machał rękami, wyznając swojego Boga. Nie wiem jak wam oddać to co się tam działo więc po prostu zapraszam ponownie do filmików.
Kobieta na różowo, jedna z ciekawszych postaci. Wiecej na filmikach z fb

Ale to jeszcze nie koniec mojej opowieści.

Inny ołtarz, inna historia. Tym razem babeczka w różowej koszulce z nadrukiem, siedząca prawie na ołtarzu.  Machała kadzidłami, a wokół niej modlili się ludzie. Wyglądało jakby modlili się do niej, a ona ich błogosławiła, przytulała, głaskała po głowach. Nie wiem. Oczywiście tańczących w ekstazie też nie mogło zabraknąć.

 














Hinduistyczna świątynia, niedaleko naszego hotelu.
Jakość marna ale co trzeba to widać. Zapowiedz filmiku.

Sądzicie, że już dużo widzieliście… hehe, ja też tak myślałam. To jeszcze nic. Wisienką na torcie była procesja. Jak to w procesji ktoś musi iść na jej czele… Najczęściej kapłan, u nas z Hostią, tutaj z wbitymi w tors i plecy hakami. Aaa prawie bym zapomniała. Przez policzki miał przebity pręt. Taki drobny szczegół, który prawie mi umknął. Tanecznym pląsem przemieszczał się główną ulicą, w towarzystwie orszaku i tłumu ludzi. Tych co stali z boku co kawałek błogosławił, czyli posypywał jakimś białym i czerwonym proszkiem. Wielu wiernych podczas procesji było ubranych na biało, nie wiem dlaczego, ale przy tej ilości to nie mógł być przypadek.

Z mojej wrodzonej ciekawości, nie mogłam odpuścić i poszłam za całym tym wydarzeniem. W pewnym momencie stałam na tyle blisko, żeby oczywiście robić zdjęcia, że aż doczekałam się reprymendy. Oczywiście po tajsku, więc przetłumaczyłam sobie to na swój sposób, czyli schowaj aparat. Szybko się zorientowałam, że nie o to chodziło. Nadchodziła główna gwiazda wieczoru, więc miałam się ukłonić, a przynajmniej udać, że to robię, czyli zwyczajnie kucnęłam. 

Cała procesja zmierzała do świątyni i tam też później się schowała. Udało się nakręcić, to co się działo przed samą świątynią. Nie umiem tego opisać, poddaję się. To się nie da. Na tyle biegle niestety nie umiem pisać. Mam nadzieję, że zdjęcia i filmiki oddadzą Wam to czego nie udało mi się ubrać w słowa.