Jak do tej pory
zrobiłam dwa turnaroundy do Dhaki. Każdy z nich
był przeżyciem ekstremalnym, choć z innej mańki.
Pierwszą Dhake zrobiłam
na samym początku latania, w Ramadanie, w zeszłym roku. Bangladesz jest raczej
krajem muzułmańskim, więc większość pasażerów, podczas serwisu, nie zdecydowała
się na konsumpcję.
Taka sobie krótka trasa, a ile atrakcji... |
Nasza firma
oferuje takim pasażerom tzw. Iftar Box’y. Są to pudełka, które rozdajemy
pasażerom, po standardowym serwisie. Zawierają z reguły jakiś jogurt, wodę, daktyle,
banany, kanapkę i ciastko. Najczęściej pasażerowie konsumują to już na
lotnisku, jednak nie tym razem. Tym razem, schodziliśmy ze swojej wysokości
lotu, co oznacza, że zbliżaliśmy się do lądowania, jak zaszło słońce i przyszedł
czas na iftar. Pasażerowie, którzy do tej pory byli sympatyczni i mili, zrobili
się agresywni, bo nie dostali na czas, ich zdaniem, swojego posiłku. Ponad
połowa samolotu domagała się jedzenia, a my nie dość, że mieliśmy masę innych
obowiązków w tym czasie – zaraz mieliśmy lądować – to jeszcze musieliśmy rozdać
wszystkim pudełka. Tak się złożyło, że nie zdążyliśmy rozdać ich wcześniej, już
nie pamiętam dlaczego. Jak już każdy pasażer otrzymał swoje pudełko, szybko je
opróżnił i trzeba było zacząć je zbierać. Nie mogliśmy lądować, jeśli ponad
połowa pasażerów ma rozłożone stoliki i pudełka na nich. Teoretycznie
powinniśmy je zebrać z powrotem do
wózków, ale nie było na to czasu. Trzeba było szybko reagować. Wyjechanie z wózkami
do kabiny zabrałoby zbyt dużo czasu. Skończyło się na tym, że wszystkie pudełka
zebraliśmy do dużych worów na śmieci i zamknęliśmy w toaletach na czas
lądowania. Czas nas gonił, cała sytuacja opóźniła nieco lądowanie. Nie
zmieściliśmy się w 30min, które są przewidziane na schodzenie z wysokości lotu.
Oczywiście czegoś takiego jak współpraca i zrozumienie pasażerów, zupełnie nie
było. To było istne szaleństwo.
Drugą Dhake
zrobiłam w zeszłym miesiącu, chyba jeszcze bardziej ekstremalną w przeżyciach,
a na pewno bardziej obrzydliwą. Tym razem mieliśmy do czynienia z jedzeniem już
w połowie przetrawionym.
Niezbyt skomplikowana, łatwa do zapamiętania. Flaga Bangadeszu |
Zaczęło się już w
połowie serwisu. Prawie cała załoga, z wózkami pełnymi tac z jedzeniem, była w
kabinie, kiedy ktoś nie zdążył do łazienki i puścił przysłowiowego pawia,
dokładnie w samym przejściu. Oczywiście winnych nie było, nikt nawet nie raczył
nas poinformować, że taki wypadek miał miejsce. Na szczęście jedna z koleżanek zorientowała
się w sytuacji zanim wjechała w to wózkiem. Wszyscy byliśmy zablokowani w
kabinie i tylko SFSka mogła podejść tam, nie przejeżdżając po tym wózkiem z
jedzeniem. Na szczęście mamy na pokładzie proszek wysuszający takie rzeczy, ale
nie obniża to poziomu obrzydliwości. Biedna SFSKa musiała poradzić sobie z tym
sama, wszyscy staliśmy zablokowani i każdy po cichu się z tego cieszył. Nikt
nie miał ochoty tego sprzątać.
Godło Bangladeszu - troszke bardziej wyszukane niż flaga |
Okazało się już
po lądowaniu, że to nie koniec tego typu przygód. Samolot nie zdążył się jeszcze
zatrzymać, kiedy dziewczyna z ojcem, zaczęła biec do łazienki, zaraz obok moich
drzwi. Pasażerowie, nie powinni jeszcze wtedy wstawać, więc moim pierwszym
odruchem było odesłanie ich na miejsce. Jednak szybko się zorientowałam w czym
rzecz i otworzyłam im drzwi do łazienki, które na czas startu i lądowania
zamykamy. Oczywiście nie udało nam się drzwi otworzyć na czas, na szczęście
dziewczyna była na tyle dobroduszna i
szlachetna, że w kluczowym momencie odwróciła się do mnie plecami. W
przeciwnym razie całą zawartość jej żołądka, miałabym na sobie. Drzwi i podłoga
jednak nie zostały oszczędzone. Smród był niesamowity. Wszyscy dookoła zatykali
nosy, a ja na początku nawet drzwi do łazienki nie mogłam zamknąć, bo oni
jeszcze tam stali. Później, w łazience dziewczyna również nie trafiła do muszli
klozetowej. Bardzo mi się szkoda zrobiło naszych chłopaków od sprzątania. Jej
ojciec próbował coś pościerać, ale to była kropla w morzu potrzeb. Ja, po
wszystkim musiałam tamtędy przepuścić około 54 pasażerów, bo wyjście było na
początku samolotu. Nie miałam zbyt wielu pomysłów, na podłodze położyłam po
prostu używane koce, które i tak z czasem przesiąkły. Drzwi też starałam się
jakoś osłonić, żeby nieświadomi pasażerowie nie powycierali tego rękawami,
niestety tutaj koce aż tak dobrze się nie spisały, ciężko było je w ogóle
zawiesić. Co ciekawsze pasażerom, tak spieszyło się do wyjścia, że nie
przeszkadzało im stać na tym. A byli to ludzie, którzy siedzieli dość blisko, więc
na pewno widzieli i czuli całe zajście.
Zastanawialiśmy
się później co było z tymi ludźmi nie tak. Teorii było kilka. Jedna, że
nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Druga, natomiast, że to choroba lokomocyjna. Po takim locie, czarny
humor się nas trzymał. Dlatego zaczęliśmy żartować, że w Bangladeszu
najbardziej rozwiniętym środkiem transportu jest rower, więc nawet nie znają
choroby lokomocyjnej, nie wspominając już o prewencji, objawach i skutkach.
Piloci, na same opowieści się wzdrygali, a my tam byliśmy i musieliśmy nad tym
zapanować. Aż się boję kolejnej Dhaki.
jestem twardzielką, przeczytałam to jedząc obiad;))
OdpowiedzUsuńczy SFSka to Szefowa Fajnych Stewardess?
OdpowiedzUsuń