poniedziałek, 23 września 2013

Kuala Lumpur



Taki sobie gość przy bramie. Ja nie dorastałam mu nawet do pięt.
Jedna ze świątyń

Kolejna świątynia w Jaskiniach Batu
Już kiedyś dostałam ten lot, ale wtedy się strułam i nie mogłam lecieć. Tym razem zamieniłam Bangkok, w którym byłam już kilka razy. W trakcie rejsu wszystko szło nam sprawnie, nie było zbyt wielu pasażerów. Szybko też okazało się, że mam załogę ze specyficznym poczuciem humoru. Między serwisami, w tylnej kuchni, leciały dowcipne, ich zdaniem historyjki na temat, dosłownie obsranych stosunków płciowych, mnie to zupełnie nie bawiło. Podzielałam zdanie z jedną koleżanką, więc przepadłyśmy w kokpicie. O dziwo, tam znalazłyśmy odpowiadające nam towarzystwo, a z reguły jest dokładnie odwrotnie. Z 4-ma osobami z tego lotu już kiedyś leciałam, poza tym był jeszcze Purser latający już 26 lat. Cały rejs zachodziłam w głowę jak to możliwe. Jak można tyle wytrzymać?? Gość ma spokojnie pod 60-tkę. Dla kontrastu - jedna dziewczyna z biznesu robiła właśnie z nami swój ostatni rejs. Zrezygnowała po 5-ciu latach pracy. Jej mąż dalej lata, jest Purserem, a staż małżeński mają bardzo podobny do naszego. On nie planuje rezygnować, więc ona wszystkie przywileje zachowa. Tak to można rezygnować :P. Wydawała się bardzo szczęśliwa z nadchodzących zmian. Poza tym leciał też z nami tzw. lokal, czyli facet z pochodzenia Dubajczyk. Bardzo sympatyczny człowiek, podzielał moje problemy ze swapowaniem, wyjazdami itd., chyba po raz pierwszy KTOŚ. Ma żonę Sfskę, więc troszkę sobie wspólnie ponarzekaliśmy :P.
Jak dotarliśmy na miejsce padł pomysł wyjścia na obiad, z tym, że było już po północy. W hotelu został nam już tylko tzw. room serwis, więc wyszliśmy na miasto. Okazało się, że jedyne, jeszcze otwarte miejsce, to klub nocny. Pizza była niezła, ale to co się tam działo… Kino.
Skały i widoczki już są. Gdzie te jaskinie?
Malezja idzie w ślady Bangkoku i mocno rozwija sexturystykę. W tym klubie chyba wszystkie Azjatki to były, delikatnie rzecz ujmując, Panie Do Towarzystwa. Pozostałe dziewczyny to nasza ekipa. W sumie, to kilka Hindusek też tam pracowało, mało urodziwe ale były. Zresztą te dziewczyny… niektóre ładne, inne paskudnie brzydkie, zadbane i straszydła, grubsze, z wylewającymi się boczkami i szkieletony, z biustem i bez. Jedne wyglądały bardzo wulgarnie i tak też się zachowywały, inne zgrywały niewinne. Niektóre mogłyby być moimi rodzicielkami, inne wyglądały jakby do szkoły powinny rano wstać.
Dla każdego coś dobrego, ble… Żenada.
Jeden z kapłanów.
Kapłan odprawiający "egzorcyzmy" na samochodzie. Te malowidała na szybach też z pewnością coś znaczą
A Faceci… wszelkiej maści… Skośni, Hindusi, Biali, Czarni. Oczywiście Arabów też nie mogło zabraknąć. W końcu Malezja to kraj islamski. Od wyboru do koloru. W kwestiach wieku też można było przebierać, młodzi, bardzo młodzi, starzy, bardzo starzy. Jednak najwięcej było łysych w średnim wieku, obowiązkowo obrączka na palcu. Dramat!
Światynie u stóp jaskiń.
Konserwator powierzchni płaskich
Jedni szukali drugich, dziewczyny się przymilały, albo faceci pytali o cenę. Sodoma i Gomora. Chwilami nie wiedziałam co z oczami zrobić. Muzyczka leciała fajna, więc poszłyśmy z dziewczynami potańczyć. Właściwie w połowie drogi na parkiet zatrzymałyśmy się i po prostu się bujałysmy w rytm muzyki. Żadnych wygibasów nie odstawiałyśmy, ale wtedy się zaczęło… Z naszej 3-ki byłam najbardziej na sportowo ubrana, zresztą jak zawsze. Luźne, sportowe spodnie, koszulka, obowiązkowo szalik. Zupełnie antysexy, za to wygodnie. Szczególnie wypadało to blado przy moich koleżankach w krótkich spodniczkach.
Niestety, mój napis na czole: „nie szukam towarzystwa, nawet nie podchodź” chyba mi się zmazał, bo odniosłam zupełnie odwrotny skutek. Mój antyzachęcające podejście działało na nich jak magnes, a dziewczyny stały z boku i się śmiały. W pewnym momencie nie wytrzymałam i wydarłam się na jednego gościa, w połowie po polsku. Oczywiście tylko się uśmiechnął, bo nic nie skumał, skośny był, nawet przystojny. A jak wielki stary Hindus, z różowym turbanem na głowie, podstawił mi drinka pod nos, to już nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, plując mu niechcący do środka. Dobrze, że reszta towarzystwa szybko do nas dołączyła, w tym kilku facetów, wtedy się troszkę uspokoiło. Nie, uspokoiło się to złe określenie, nabrało dystansu. Żenada totalna. Marzyłam żeby już wrócić do hotelu, ale przecież sama nie pójdę, więc czekałam aż reszcie się znudzi. Szybciej jednak zamknęli klub. W Kuala tak jak w Dubaju wszystkie kluby są otwarte do 3-ciej nad ranem. Chwała im za to. W Dubaju, gdyby nie to ograniczenie, to jak znam klientele, głownie załogę, to kluby byłby otwarte 24h, 7 dni w tygodniu. Hotel na szczęście był blisko i szybko poszłam spać, bo rano umówiłyśmy się z kolezanką na zwiedzanie.
  
Wybór padł na Jaskinie Batu.

Schody prowadzące do głównej tytuowej Jaskini
 

















To już chyba wszystkie perspektywy tych schodów, ale...
.... nie znacie jeszcze ich mieszkańców. Oto Oni.

 












 W zasadzie to był pomysł Marty – Portugalka, a ja nie miałam lepszego, więc czemu nie. Nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. W przewodniku wyczytałam, że to jaskinie, w których od niedawna są świątynie. Jak tam dojechałyśmy troszkę się zdziwiłam. Malezjas – kraj Islamski, a ja oglądam hinduistyczne świątynie. Co ja, do Indii tym metrem dojechałam? Swoją drogą metro robi mega wrażenie. Prawie jak rolercoster. Perony i tory są nad miastem, coś jak w Jacksonach :P, tylko mimo wszystko mniej nowoczesne.
Wnętrze jaskini
Świątynie robią wrażenie, choć nie do końca kumam to wszystko, warte zobaczenia. Główna krypta znajdowała się w jaskini dość wysoko nad ziemią. Prowadziły tam wysokie schody, które zamieszkałe były przez małpy. Małpki były wszędzie i zupełnie nie bały się ludzi. Szczególnie tych, którzy mieli coś do jedzenia w ręku. Jeden facet nie zauważył małpki, za to ona, zawartość jego ręki, jak najbardziej. Naskoczyła na niego, gość prawie z tych schodów spadł, tak się wystraszył. Drzewa po obu stronach całe się ruszały. Wśród konarów małp nie było widać, ale wszystko się trzęsło. Wrażenie super, choć chwilami jak mi się przypatrywały, to czułam się niepewnie. Niby co mi może zrobić taka małpka ale… dzikie zwierzę, to dzikie zwierzę. Najbardziej urocze były te mamy – małpy, które nosiły młode ze sobą. Raz nawet doszło do spięcia między dwoma małpiszonami. Wszyscy ludzie zaczęli się wtedy ewakuować, nikt nie chciał, żeby ta agresja przeniosła się na nich.
Religijne obrządki w jednej ze świątyń.
W całym tym kompleksie było kilka świątyń, a każda miała swoich kapłanów. W jednej trwały jakieś obrządki. Nic z tego nie rozumiałam: ani po co, ani dlaczego, do kogo, o co… ale sporo ludzi było chętnych do uczestnictwa. Podobno z okazji ich świąt roi się tam od niezliczonej ilości pielgrzymów.
Widoki ponad świątyniami
Marta i ja, pamiątkowe zjęcie :)
Dość szybko wróciłyśmy w okolice hotelu, więc lunch zjadłyśmy już w słynnych Wieżach Bliźniaczych, które były niedaleko. To był jeden z tych momentów, w którym pomyślałam: wow, ja na prawdę tu jestem. W dole było oczywiście centrum handlowe i nawet filharmonia. Za to za wieżami był śliczny park, z oczkiem wodnym. Bardzo ładnie tam jest. Taka zielona oaza, wśród tych wszystkich placów budowy, które piętrzą się dookoła. Kapitan powiedział nam, że po 17-tej powinno zacząć padać, więc lepiej, żebyśmy wyszły zwiedzać rano. Nieźle się uśmiałyśmy jak pierwsze krople deszczu złapały nas o 16.50, jak już wracałyśmy do hotelu. To się nazywa precyzja.

Gołębie są wszędzie.
Park za wieżami.
Petronas Twin Towers, czyli bliźniacze wieże w KL
Na lotnisku, w drodze powrotnej, czekały na nas dość nietypowe wiadomości dotyczące pasażerów. Wszystkim troszkę miny zrzedły… Teoretycznie opowiadano nam na treningu co i jak powinniśmy robić, jak się zachować, jednak w życiu to nie jest takie proste. Poza tym, że wydaje się to abstrakcyjne i nieprawdopodobne. Na zasadzie… to przytrafia się innym, ale nie mi. Wracała z nami z wakacji 6-cio osobowa rodzina. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że tylko 4 osoby wracały w kabinie pasażerskiej, wśród żywych. Pozostałe dwie w cargo. Mieli wypadek samochodowy, wg naszej dedukcji matka i jedno z dzieci tego nie przeżyły. Nie znamy szczegółów, nie były nam potrzebne, żeby cała ta historia wstrząsnęła naszą załogą. Byliśmy gotowi na wszystko z ich strony, na histerie i awantury. Cokolwiek by zrobili, wzięlibyśmy to na klatę. Oni jednak, po środkach uspokajających, wszyscy usnęli. Całą drogę o tym myślałam, jak niewiele trzeba żeby stało się nieszczęście, a wymarzone wakacje zamieniły się w koszmar. Wszystko jest takie ulotne. Banalnie to zabrzmi, ale cieszmy się chwilą, która trwa i śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.












































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz