wtorek, 22 października 2013

Nie wiem od czego zacząć...


To była moja najdłuższa przerwa i mam nadzieje, że prędko się nie powtórzy. Mam tyle do powiedzenia, opisania, że zupełnie nie wiem od czego zacząć. Zaniedbałam troszkę swoje posty,  ale nie dlatego, że nie miałam o czym pisać. Pomysłów na wpisy mam aż nad to.
Czym więc byłam tak zajęta ostatnio?
Między innymi szkołą – tak, tak. Znów zaczęłam się uczyć, to było do przewidzenia, że za długo nie wytrzymam. Zaczęłam w Łodzi studia on-line, które jednak nie polegają tylko na studiowaniu, trzeba też czasem się pouczyć.
Trafił się też weekend i udało nam się dojechać na  obiadek u mamusi. Jakimś cudem załapaliśmy się na wszystkie niezbędne loty do Gdańska i z powrotem. Niesamowicie podładowaliśmy w domu baterie i przede wszystkim lodówkę. :P Niby tylko 2 dni tam spędziliśmy i jak zawsze bardzo aktywnie, ale potrzebowaliśmy tego oboje. Po tych wszystkich niepowodzeniach z Sajgonem to było jak przełamanie naszej podróżniczej złej passy. Wypad sam w sobie był nie lada gratką. Owszem, zdarza się mi i Mateuszowi mieć kilka, czyli więcej niż dwa,  wolne dni z rzędu, ale większa ilość dni wolnych w tym samym terminie to już nie lada wydarzenie. Zwłaszcza, że po prostu tak się trafiło. Bez nadmiernego wysiłku z naszej strony i wytężonego zamieniania się.  Oczywiście, gdyby nie służbowe bilety na jakich latamy, to nie moglibyśmy sobie pozwolić na taki weekendowy wypad, uroki pracy w linii lotniczej. :P
Oczywiście, poza  przyjemnościami, , jak zwykle dość absorbująca była praca. Londyn, Kopenhaga, Guangzou i przede wszystkim Bangkok (Mateusz poleciał ze mną jako pasażer). Wszystkie te wypady czekają już w kolejce do opisania.
Jednak przede wszystkim cały mój wolny czas pochłonęła ostatnio organizacja wakacji. Dokładniej rzecz ujmując, krótkiego urlopu, który planujemy razem z moimi rodzicami i teściami w Indiach. Zaraz po opublikowaniu ostatniego posta wyszedł nasz roster, sporo się musiałam nagimnastykować, żeby go dostosować do swoich potrzeb, czyli przede wszystkim przedłużyć sobie urlop. Tuż po tym jak straciłam już resztki nadziei - udało się. Pozbyłam najtrudniejszego do wymiany rejsu, czyli nocnego tzw tourarounda. I o dziwo nie musiałam płacić. Pewna przesympatyczna Słowaczka wzięła go ode mnie. Chciała go wziąć szybciej, ale podczas urlopu w domu na Słowacji, system jej nie chciał działać. Poinformowała mnie o tym mailowo, jak to przeczytałam, nie chciało mi się wierzyć. Jednak tak jak napisała, tak zrobiła. Tym samym odzyskałam wiarę, że w tej firmie tacy ludzie jeszcze pracują. Bezinteresowni, skorzy do pomocy.
Uparłam się przygotować nasz wyjazd na maxa. Zaplanować każdą wycieczkę z największą możliwą dokładnością, jak w dobrym biurze podróży. A to, jak się domyślacie, pochłonęło mój cenny czas. Sam transport okazał się też niemałym wyzwaniem. Niektórzy zaczynają wyjazd wcześniej, z przystankiem we Frankfurcie, potem kolejna para dolatuje tam i potem razem lecą do Delhi. My dolatujemy z Dubaju i wszyscy spotykamy się na miejscu. Podróżowanie na służbowych biletach dostarcza dreszczyku emocji. Pomijam już przepisy wizowe i natłok atrakcji w Indiach.
Indie jak pewnie wszyscy się orientujecie są dość ciekawym, barwnym i różnorodnym krajem. Byłam raz służbowo w Kalkucie – wiem co mówię. Kiedyś Wam opowiem. Selekcja planów i pomysłów była nie lada wyzwaniem. Stanęło na tym, że będziemy zwiedzać tylko Delhi i Agrę, gdzie znajduje się Taj Mahal. Na etapie wstępnych planów pojawiał się też pomysł  Bombaju, Goa czy Kalkuty. Jednak rozum wziął górę nad zapałem podróżniczym. Prawda jest taka, że aby w tak krótkim czasie zobaczyć więcej niż samo Delhi i okolice, to musielibyśmy chyba przez tydzień nie zmrużyć oka.
Delhi to jedna cześć atrakcji, drugą stanowi oczywiście Dubaj. Dla mnie i Mateusza, poza oczywiście atrakcją i nieskrywaną przyjemnością goszczenia rodziny u nas,  to jest to również, a może przede wszystkim :P, wizytacja rodziców i teściów, więc wszystkie szmaty i mopy  poszły w ruch. To będą pierwsze odwiedziny rodziców u nas, więc sama jestem ciekawa jak to wszystko wyjdzie. Na szczęście mamy jeszcze trochę wolnego z Mateuszem i  będziemy mogli spędzić z nimi trochę czasu, pokazać miasto i okolice.
Oczywiście przeżyciami z podróży zamierzam się podzielić, więc w niedalekiej perspektywie spodziewajcie się anegdot z Indii, ale po drodze obiecane już wcześniej wypady, czyli Londyn, Kopenhaga itd.
Pozdrowienia z Delhi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz