niedziela, 17 listopada 2013

Z ostatniej chwili, deszcz w Dubaju




Widok z naszego okna.
Reakcje były dość spontaniczne :P
Zaskoczeni?    My też :P 

Rzadko bo rzadko, ale się zdarza.
Zaskakuje wtedy jeszcze bardziej, niż u nas, śnieg drogowców.

Oczywiście przygotowanie dróg pozostawia wiele do życzenia.

Coś, co dla mnie, przypomina studzienki, teoretycznie jest, ale jak widać ze zdjęć, nie zawsze  drożne.

Nasza zabawa, ale to jeszcze nic
Rowerzyści nie mieli łatwo.
Nasza osiedlowa uliczka.
Skuteczność studzienek :)


Walka z żywiołem






Studzienka



Parasolki poszły w ruch. Na co dzien pewnie używane na słońce.
 Największą radość i zabawę mają dzieci
 i MY. 


Urządziliśmy sobie małą rozrywkę, godną dużych dzieci. Przysięgam, że mieliśmy na uwadze suchość pieszych i  nikt nie został w niej poszkodowany. :P Cała zabawa polegała na tym, że zamiast, jak wszyscy, zwolnić przy kałuży, myśmy przyśpieszali.  Nie róbcie tego w domu. :P

Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że ochlapane samochody miały równie wielką frajde. :P
Cała frajda to się zmoczyć.



Niestety, nie udało mi się  zamieścić tutaj filmików, aby je obejrzeć zapraszam na facebooka.















środa, 6 listopada 2013

Kopenhaga



Mam wrażenie, że moja wcześniejsza wizyta w Kopenhadze była bardzo dawno temu, wręcz w poprzednim życiu – tym przed Dubajem. :P Wrażenie to jest złudne, wiem, bo byłam tam może 2-3 lata temu, ale od 1,5 roku tyle się dzieje a czas mi tak szybko leci, że tracę wyczucie.
Dla rowerzysty w Kopenhadze żadne schodynie stanowią problemu.
Wybraliśmy się wtedy z przyjaciółmi na weekend. Bilety za 19 zł Wizairem z Gdańska do Malmo. Szybki transfer pociągiem przez most i jesteśmy w Dani. Bez większego planu szwendaliśmy się po mieście. Był to październik, a sezon rowerowy trwał w pełni. Tak na prawdę w Kopenhadze  on się nigdy nie kończy, już wtedy mnie to urzekło. Miasto, jego niepodważalny jesienny  klimat, bardzo nam się podobał, w tym także brak zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Wszystko co wtedy zrobiło na nas wrażenie,  po 1,5 roku mieszkania na pustyni teraz  podobało mi się jeszcze bardziej.


Tym razem też był październik, pogoda typowo jesienna, nawet padać w pewnym momencie zaczęło ale -  nie sądziłam, że to kiedyś powiem – podobał mi się ten deszcz. Ta plucha i przyjemny chłodek. Stęskniłam się za tym. Miła odmiana po wiecznych upałach i prażącym słońcu… Tak, pewnie mi nie wierzycie, ale taka letnia pogoda też może się znudzić. Z przyjemnością założyłam mój jesienny płaszczyk i wełnianą czapkę :P, z którą o tej porze roku się nie rozstaję. Zwłaszcza latając na zachód :p Każda pogoda może być przyjemna, jeśli jesteś odpowiednio ubrany. A ja, stęskniona za moimi sweterkami, z przyjemnością noszę teraz swoje zimowe ubrania. :P

Rowerzysta w Kopenhadze. Wersja dla rodziców z dziećmi. Też się da.
Rowerzysta w Dubaju.
W Kopenhadze uświadomiłam sobie jak bardzo tęsknię za rowerem. Tam jest ich pełno, sezon się nie kończy a udogodnienia dla rowerzystów są praktycznie wszędzie. Nie to co w Dubaju. W Dani wystarczy się odpowiednio ubrać i można śmigać na dwóch kółkach cały rok. W Dubaju to sezonowy, czyli zimowy sport. Chyba skórę musiałabym z siebie zdjąć, żeby latem nie wyzionąć ducha, jadąc na rowerze. Ze względu na temperatury i infrastrukturę miasta rower to wciąż tylko sport a nie środek transportu. Owszem, można spotkać Hindusów i Pakistańczyków śmigających na rowerkach. Oni używają ich jako  środków transportu, ale sposób w jaki jeżdżą, a przede wszystkim  jak potrafią je załadować nie ma w sobie nawet namiastki bezpieczeństwa, czy wygody. Już nie wspominając oczywiście o stanie technicznym i zaawansowaniu technologicznym ich sprzętu :P. Mój czterokołowy rowerek sprzed 20tu lat był bardziej nowoczesny niż to co oni posiadają. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, ale oni przeważnie jadą pod prąd, do tego kołysząc się na wszystkie strony pod ciężarem załadunku, na małym rowerowym bagażniku. Nie mam pojęcia po co, ani dlaczego, z takim poświeceniem przewożą najczęściej kartony, całe góry kartonów.  
Na obcachach jak widać też się da.
Taki tam sobie mały parking. :)
Infrastruktura Dubaju nie jest przyjazna pieszemu , nie wspominając o rowerach. Tutaj idea chodników nie należy do popularnych, ale trudno się dziwić. W tych temperaturach na prawdę niewielu  ludzi porusza się w ten sposób.  Kilka razy próbowaliśmy dojść gdzieś na piechotę ale nagle wiadukt odcinał nam drogę. Jak jedno przęsło wiaduktu ma 4-5 pasów, to przechodzenie na dziko nie wchodzi w grę, choć widziałam już kilku śmiałków. Śmierć w oczach. Wszędzie jeździ się samochodem, trochę z lenistwa, trochę  z wygody, ale przede wszystkim ze względu na temperatury. Wcześniej sporo przemieszczałam się po Trójmieście na moim miejskim rowerku. Wtedy śmiałam narzekać, że Trójmiasto jest nieprzyjazne rowerzystom. Wprawdzie  daleko mu do Kopenhagi, ale jeszcze dalej do Dubaju. Przemieszczaniem się wszędzie na rowerku zaraziłam się mieszkając w Szwecji, nie łatwo było to wprowadzić w Polsce, w trójmiejskiej SKM itd., ale jakoś dawałam radę. Tutaj nie mam o czym nawet pomarzyć. Do pracy w mundurze, czytaj w spódniczce, berecie i marynarce, z walizkami,  jedną większą od drugiej,  po prostu się nie da. O obcasach i 50cio stopniowym upale nie wspominając. Niestety, ciężko się z tym pogodzić, ale żeby pojeździć na rowerze, również trzeba dojechać samochodem. Ironia losu, kiepski dowcip, zwał jak zwał,  ale taka prawda.

Wracając do Kopenhagi :P Z tęsknotą spacerowałam po mieście. Nostalgia i zamyślenie na przemian dotyczyła wspomnień z poprzedniego wyjazdu, rowerków i tłumów Polaków, którzy kręcili się po mieście.

Z zamyślenia wyrwał mnie strażak, który zaproponował mi gaszenie pożaru. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, oczywiście się zgodziłam. W rezultacie, wężem strażackim, gasiłam palącego się manekina. Wrażenia i zabawa pierwsza klasa. Myślałam, że to będzie trudniejsze, że wąż jest cięższy a przy takim ciśnieniu wody trudniejszy do utrzymania. Nic z tych rzeczy. Imponujący był też płynny angielski tego starszawego już strażaka,  u nas z angielskim wciąż bywa różnie. Poszłam jako pierwsza, za mną ruszyły tłumy. Próbowałam się dowiedzieć o co w tym chodzi. Dlaczego strażacy w samym sercu miasta stawiają palącego się manekina? Okazało się, że to po prostu akcja społeczna. Strażacy wychodzą do ludzi i pokazują na czym ich praca polega.        
Padający deszcz, choć przyjemny wypłoszył mnie z miasta i skierował do hotelu. Niestety, przeziębienie, które mógłby przynieść już nie byłoby takie przyjemne.  A moją odporność już wystarczająco nadwyrężają klimatyzacje w Dubaju.

Moja obecna praca potrafi doprowadzić do skrajnego zmęczenia, czasami nawet tego nie czujesz, bo emocje są silniejsze. Podekscytowanie ze zwiedzania np. Sydney doprowadziło mnie do 48 godzinnej doby. Dopiero rozsądek przypomniał mi, że dobrze byłoby się zdrzemnąć, choć zmęczenia nie czułam. Innym razem, jesteś doprowadzony na skraj wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Przede wszystkim podczas długich nocnych rejsów, jednak zawsze okazuje się ze mój organizm może więcej niż mi się wydaje.  Najczęściej, pod wpływem takiego zmęczenia, pojawiają się też pomysły na powrót do Polski. :P Na szczęście wystarczy się wyspać, żeby zmienić zdanie.
Taka sytuacja...
Tutaj musiałam na nowo nauczyć się słuchać swojego organizmu. Teraz to on dyktuje mi warunki, a nie ja jemu, jak to bywało w Polsce. Nabrałam pokory, musiałam trochę odpuścić, bo dochodziło do absurdalnych sytuacji. Pierwotnie nie chciało mi się wierzyć jak załoga opowiadała takie scenariusze, dopóki sama tego nie doświadczyłam. Pierwszy raz przytrafił mi się jeszcze w trakcie treningu, który nie był trudny ale wyczerpujący. Położyłam się o 17tej na godzinną drzemkę. Budzik oczywiście nastawiony, miała być tzw. powerful nap, a później w drogę na spotkanie ze znajomymi. Był czwartek wieczór, więc u
Chwilę wcześniej byłam to ja :)
nas zaczynał się  weekend. Zgadnijcie o której się obudziłam… 4ta rano. Telefon na łóżku dzwonił jak opętany, budzik wył, wszyscy dzwonili kilka razy. Nic nie słyszałam. Obudziłam się na godzinkę, potem dalej poszłam spać i tak do rana. Istne szaleństwo. Wtedy obwiniałam upały i swoje nieprzystosowanie do nich. Teraz, jak zaczęłam latać, bywa jeszcze gorzej.  Czasami potrafię spać pół dnia a czasami w ogóle  nie mogę zasnąć. Co dla mnie,licencjonowanego śpiocha, było kiedyś nie do pomyślenia. Zawsze spałam gdzie stałam – dosłownie. Teraz bywa różnie. W Kopenhadze dopadł mnie kamienny sen sprawiedliwego. Wróciłam do hotelu przed 19tą, wymieniłam kilka wiadomości na whatsappie i z telefonem w ręku usnęłam. Na szczęście przezornie nastawiłam budzik na 7 rano. Nie sądziłam, że się przyda, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Pewnie już się domyślacie, że to właśnie on mnie obudził. I muszę przyznać, że jakoś specjalnie wyspana się nie czułam. Pewnie część z Was ma takie sytuacje na co dzień. Niektórzy mają tą zdolność do spania w nieskończoność, jak np. moja siostra. Ja jednak zawsze, nawet jak chciałam się porządnie wyspać, to max 8,5h udawało mi się przespać, a takich sytuacji jak w Kopenhadze miewam teraz całkiem dużo. Początkowo bardzo mnie to irytowało. Wychodzę z założenia, że nie można przespać całego życia, ale musiałam ustąpić. Przez zmiany czasu, nocne rejsy, uczymy się od nowa siebie nawzajem z moim organizmem. Wszystko co kiedyś było oczywiste i ustalone, już nie działa. Sytuacja zmieniła się zupełnie. Do tego stopnia, że czasami najlepszym lekarstwem na przeziębienie okazuje się sen. Wyśpię się i w cudowny sposób kataru i łupania w kościach nie ma. Bez aspiryny, panadolu czy innych substancji reanimujących :P

Obudzona budzikiem, półprzytomna zeszłam na śniadanie, tak jak wcześniej umówiłam się z załogą. A tam wszyscy czekali na mnie z opowieściami, że oni zaraz po przylocie się położyli – na drzemkę. Kilka osób wstało dopiero na śniadanie. Dla ułatwienia rozrachunków dodam, że do hotelu dojechaliśmy przed 15tą. Podbudowało mnie to, bo ja chociaż na spacer poszłam, dopiero potem poległam. :P