Po muzeum 11 września,
szukaliśmy przez chwilę słynnego amerykańskiego Starbucksa. Mieliśmy jednak
bardzo wyszukane wymagania, chcieliśmy, żeby
nie było dzikiego tłumu ludzi. Marzyło nam się, aby wypić ciepłą herbatę
i się trochę ogrzać, ale w mniej niż 2h. Niestety. Wymagania okazały się zbyt
duże.
Tyle widziałam na prawdę |
A taki dobry mam zoom w aparacie :P |
Następna, w naszym
planie zwiedzania, była Statua Wolności, którą niestety będziemy musieli
jeszcze raz zaliczyć. Właściwie… w ogóle
zaliczyć. Coś tam widzieliśmy, ale prawda jest taka, że niewiele. Statua stoi na Wyspie Wolności (Liberty
Island). Dlatego z lądu, na którym staliśmy
my, i z którego odpływają promy, odległość jest na tyle duża, że wielka Statua
Wolności była tylko mała kropką.
Dlaczego nie popłynęliśmy promem? Zawsze ten
sam problem, kilka godzin czekania w kolejce. Promy są dość spore więc sporo
ludzi zabierają na raz. Odpływają też dość często, ale to była kropla w morzu
potrzeb. Kolejka wiła się przez cały park, a kolejna kontrola bezpieczeństwa
jej nie skracała. Nasz plan zawierał
jeszcze Wall Street i Cetral Park, więc szkoda nam było czasu.
Okazuje się, że jednak nie da się zwiedzić całego Manhattanu w 11h. Co za niespodzianka. :P
A taka była kolejka |
Muzeum Amerykańskich Indian |
Byczek |
Szukając dalej czegoś do jedzenia, ale jednocześnie nie obniżając swoich wymagań czasowych, wylądowaliśmy znów na hot dogach. Po drodze znaleźliśmy sławnego byczka, a potem dotarliśmy do Wall Street. Ta ulica i budynek stały się, na tyle ciekawą atrakcją turystyczną, że został otoczony barierkami, aby pracownicy mogli się tam w ogóle dostać
Giełda Papierów Warotściowych na Wall Street |
Pierwszy głód
zaspokoiliśmy na hot dogach, ale wciąż
szukaliśmy miejsca, żeby się ogrzać. Zupełnie przypadkiem trafiliśmy do Arome
Cafe II na Liberty Street. Miejsce godne polecenia, choć obsługa, zwłaszcza
skośna Pani kasjerka, do najmilszych nie należała. Jedzenie było pyszne, a
przed wszystkim dość tanie. Płaciło się za ilość, czyli 7,49 za funta, a
nakładasz sobie co chcesz i ile chcesz. Można tam znaleźć dla każdego coś
miłego – warzywa, mięso, makarony, co tylko sobie zamarzysz. Takie domowe
jedzonko w centrum miasta, szybko łatwo i nie drogo.
Na dowód tego, że
tłum był dziki w całym mieście… taka sytuacja :P
Przejście dla
pieszych. Na nim policjant, łańcuchem zarządza czerwone światło. Jak to
łańcuchem???
Spokojnie, nikogo
nie bił. Jednak tłum był na tyle nieokiełznany, że musiał zapinać łańcuch na
przejściu, żeby samochody w ogóle mogły przejechać. Dla nas szok, z drugiej
strony, jak na to patrzę, to było to całkiem nie głupie rozwiązanie, przede wszystkim,
skuteczne.
Nasz hotel i
Times Square znajdują się mniej więcej w połowie Manhattanu. Do tej pory
przemieszczaliśmy się w jedną stronę, jakby do góry. Kolejna atrakcja wymagała
diametralnego przedostania się na druga stronę
wyspy, a chodzi tu o Central Park.
strony na drugą. Lotnisko w Dubaju, w samym centrum miasta, też trzeba by wiecznie objeżdżać dookoła, gdyby nie tzw. Airport tunel, który biegnie pod płytą i pasem startowym. Niestety, przez lotnisko, z oczywistych powodów, nie można sobie pozwolić na zbudowanie drogi.
Mimo tego, że
była zima park też ma ciekawy klimat. Sam fakt, że jesteśmy w TYM Central Parku
robił na nas wrażenie. Tak sobie spacerując i relaksując się spotkaliśmy młodą
parę na sesji zdjęciowej, poza tym Wielkiego Ptaka i Elmo z ulicy sezamkowej.
Nie wierzycie? To patrzcie!! Jeszcze pamięta wół jak cielęciem był :P
Elmo |
Największe
wrażenie zrobiło słynne lodowisko, w Central Parku. Tzn. lodowisko jak lodowisko,
nic specjalnego, ale znów… ten dziki tłum ludzi. Wiem, robię się nudna, z tym dzikim tłumem ludzi, ale na prawdę tam
było ich strasznie dużo. Myślałam zawsze, że na lodowisku w Dubai Mallu jest zawsze
masa ludzi, nic bardziej mylnego. Dubai Mall to pikuś, w porównaniu z Central
Parkiem.
Spacerując dalej doszliśmy do jakich zabudowań, alei szkockich pisarzy :P, nazwiska nic mi nie mówiły, na szczęście byli podpisani. Czas nam się kończył więc trzeba było się zwijać. W planach mieliśmy jeszcze Times Squere i oczywiście kupowanie pamiątek :P.
Aleja Szkockich pisarzy |
Okazało się, że złapanie taksówki w Central Parku, nie jest takie łatwe, wszystkie były pełne. Czyżbyśmy trafili na godziny szczytu? Jednemu facetowi, który stał na poboczu i coś tam robił, władowaliśmy się do samochodu. Nie był tym zbyt zadowolony, ale my byliśmy zdesperowani, więc zupełnie nie zrobiło to na nas wrażenia. Jednak i tak nie dojechaliśmy do samego Times Square. Porzuciliśmy taksówkę i dalej poszliśmy piechotą - było szybciej. Jak rasowi turyści kupiliśmy sobie kubki z I love NY. Do tego koszulki, bluzy i gadżety dla całej rodziny. Mateusz kupił sobie bluzę z NYPD, czyli New York Police Department, jak domniemam, w której wracał do Dubaju. Na lotnisku straż graniczna przywitała go pozdrowieniem dobry wieczór Panie oficerze - prawie się tam wywalił ze śmiechu.
Zatłoczony Times Square |
Jak wreszcie udało nam się przepchnąć, przez zatłoczony
Broadway, do naszego hotelu to została mi tylko godzina. Mateusz zdołał się
tylko przepakować i musiał śmigać na lotnisko. Musiał jechać metrem. To była
jedyna możliwość. Jakby pojechał z nami, nie zdążyłby na swój samolot.
Mateusz swoje loty powrotne przespał, ja myślałam, że umrę. To, że byłam zmęczona, nie było wcale najgorsze. Emocje jeszcze nie opadły, więc zmęczenia tak bardzo nie czyłam. Jedyne co czułam i chciało mi się z tego powodu płakać, to straszny ból w nogach i stopach. A przecież cały rejs powrotny do Mediolanu musiałam normalnie pracować. Każdy krok to były łzy w oczach, chciało mi się krzyczeć, wyć, ale wyjście miałam jedno - zagryźć zęby. Jak dotarliśmy do hotelu, ja, Purserka i jeszcze jedna koleżanka usiadłyśmy po rejestracją i nie mogłyśmy wstać. Hotel, w którym nocujemy w Mediolanie jest przeogromny więc perspektywa odległości jaką muszę jeszcze pokonać do pokoju, była parszywa. Siedziałyśmy tam ładną chwile. Ledwo się doczołgałyśmy do pokoju. Drugi Mediolan praktycznie przespałam. Obudziłam się tylko na kolacje sylwestrową z załogą w restauracji, ale pierwszym transportem wróciłam do hotelu i spałam dalej.
Na śniadaniu
spotkałam dwie koleżanki – Polki, które odbywały tę samą podróż i właśnie tego
dnia wybierały się do NY. One już się załapały na śnieżyce. Nam się udało. Jak
teraz o tym myślę, to mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Gdyby te straszne
mrozy i śnieżyce przyszły kilka dni szybciej, cały plan wziął by w łeb. Powrót
Mateusza byłby zbyt wielkim znakiem zapytania.
W ogóle, przecież,
gdyby sytuacja była odwrotna, Mateusz operuje lot, a ja mam dni wolne to też nici. Ja jeszcze się
nie dorobiłam wizy turystycznej do USA, więc nie mogłabym z nim pojechać… To
było przeznaczenie. I kolejny argument na potwierdzenie mojego życiowego motta.
Prawdziwe szczęście, to okazja, która trafiła na gotowość.
Maciej Bennewicz