wtorek, 3 czerwca 2014

Kryzys... i po kryzysie.



Usiłuję zacząć tego posta już od jakiegoś czasu. Idzie mi jak po grudzie. Nie sadziłam, że kiedykolwiek będę, w ogóle, poruszać taki temat. I chyba dlatego, zupełnie nie wiem jak to ugryźć. Zaraz miną dwa lata jak, jestem tu gdzie jestem i robię to, co robię.  

Nie, nie zamierzam tu i teraz robić rachunku sumienia, podsumowania ostatnich lat. Jeszcze nie tym razem. Nie zamierzam też rezygnować z pracy, czy prowadzenia bloga, choć ostatnio trochę go porzuciłam. I właściwie, właśnie o tym, a raczej, dlaczego tak się stało, chcę dziś napisać. Tym razem to nie będzie opowieść w cyklu: byłam tak zajęta, tyle się działo, albo nie miałam czasu. W prawdzie działo się dużo, jak zawsze, ale tym razem, to ja nie chciałam mieć  tego czasu na pewne rzeczy.

Marzec i kwiecień zupełnie nie zapowiadały tego co się ma wydarzyć. To były jedne z bardziej aktywnych miesięcy. Bardzo dużo pozwiedzaliśmy, zarówno razem z Mateuszem, jak i osobno. Byliśmy bardzo podekscytowani tym wszystkim, to były jedne z bardziej udanych podróży. W kwietniu postawiliśmy kropkę na i, wybierając się na 10cio dniową podróż poślubną do Wietnamu. Trochę spóźniona ta podróż poślubna, ale lepiej późno niż wcale. Świetnie się bawiliśmy, poznaliśmy rewelacyjnych ludzi i przeżyliśmy kilka ciekawych przygód. Dlaczego o tym jeszcze nie napisałam? Dlaczego tak zwlekam? No właśnie…

Trochę zajęło mi zanim sobie uświadomiłam, co się tak naprawdę dzieje. Ostatni miesiąc moje zainteresowanie, uwaga i wysiłki, skierowane zostały we wszystkie możliwe kierunki, poza podróżowaniem.

Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale… zmęczyły mnie ciągłe podróże. Mówienie o tym, pisanie, ten nieustający poziom adrenaliny. Wymyślanie, kombinowanie, szukanie. Na samą myśl o kolejnej wycieczce, zapadałam się jeszcze bardziej pod kołdrę, czy w sofę. Najwyraźniej każdego to wcześniej, czy później spotyka. Po prawie 2 latach w ciągłym biegu i na mnie przyszła pora. Nawet swojego ukochanego aparatu ostatnio nie dotykałam.

Oczywiście nie siedziałam w domu przed komputerem nadrabiając zaległości serialowe, no dobra, trochę siedziałam, ale nie tylko. :P

Maj był miesiącem spod gwiazdy normalności, o tyle, o ile to możliwe przy naszej pracy i trybie życia. Oboje zajmowaliśmy się, na spokojnie, wszystkim co jest, wystarczająco dalekie od podróżowania, seriale też się zakwalifikowały. W końcu wyszły nowe odcinki Gry o Tron czy Hannibala, a ponad wszystko Jak poznałem Waszą Matkę. Z okazji zakończenia ostatniego sezonu, postanowiliśmy powrócić do tego serialu, żeby nadrobić zaległości i dowiedzieć się jak on wreszcie poznał tą matkę. Walka trwa.

Miałam kilka dni wolnego jednak, chyba pierwszy raz od dawna, nie wykorzystałam ich na podróże. Zamiast tego nadrobiłam zaległości domowe i towarzyskie. Spędziłam trochę czasu w jednym miejscu, na spokojnie, nie goniąc za przygodą. W kapciach, wśród znajomych, z którymi od dawna usiłowałam się spotkać, ale ciągle coś mnie goniło. Mieliśmy pomysł, co zrobić w trakcie wolnych dni, gdzie sobie pojechać, co zobaczyć, ale wygrały sprawy bardziej przyziemne, mniej intensywne, pozwalające nam wypocząć i naładować baterie.

Pewnie zastanawiacie się jak ja to wszystko pogodziłam z pracą. Przecież moja praca nie pozwala na siedzenie w domu. Jednak okazało się to super proste. Tak naprawdę, to nawet mój grafik sprzyjał takiemu nastrojowi. Dostałam takie loty, które albo nie robią na mnie takiego wrażenia, np. 3x Niemcy, (tak, tak w d… się już niektórym poprzewracało), albo kierunki, gdzie zakwaterowanie jest na tyle daleko od wszelkich atrakcji, że skutecznie mnie to zniechęcało.

Poza tym, że leniuchowałam, zaczęłam się też trochę zastanawiać na perspektywami, które mam, albo mogę mieć. Nad niespełnionymi ambicjami i planem na jakąś przyszłość, tą po lataniu. Mówimy tu w prawdzie, o bliżej nieokreślonej perspektywie czasowej, ale wydaje mi się, że zarys planu warto mieć. Nie chcę stać się jedną z tych czterdziestokilkuletnich stewardes, które w życiu nie zrobiły w zasadzie nic innego. W efekcie są sfrustrowane, zawistne i nie mają własnego życia.
Ostatnio po głowie chodziło mi wszystko co sprawiało, że mogłam siedzieć w jednym miejscu. 

Czasami trzeba odpocząć od najbardziej fascynujących rzeczy. Nie można wiecznie żyć na dopingu. Permanentnie wysoki poziom ekscytacji potrafi zmęczyć.  

Odezwała się też we mnie, tłumiona od jakiegoś czasu, fascynacja i tęsknota za normalnością, z monotonią, nudą, prozą życia. Pewnie brzmi to dla wielu z Was irracjonalnie. Jak można tęsknić za czymś takim? Otóż pamiętajcie, zawsze jest lepiej, tam gdzie nas nie ma. A jeszcze częściej chcemy mieć to czego mieć nie możemy. Takie życie.

Tak sobie myślę, że pierwszy szał, okres fascynacji światem, ludźmi, podróżami i moją pracą, mam już za sobą. Teraz przyszła pora na… No właśnie na co? Na dojrzalsze podróże? Ale właściwie co to znaczy? Jeśli to, że mam nie jeździć na jednodniowe podróże za mężem, to nie liczcie na to. Jedynie na co możecie, w tej kwestii liczyć, to relacje z nich. A może nic się nie zmieni,  może szał powoli powróci?  Macie jakieś doświadczenia, koncepcje dla mnie?

Wychodzi na to, że wszystko ma swoje granice. Ja dotarłam do swoich. Miesiąc poleniuchowałam podróżniczo i teraz wracam do gry. Powoli odzyskuję zapał i energię. Separację z aparatem też już mam za sobą. Postaram się szybko nadrobić zaległości i coś nowego pozwiedzać, o czym oczywiście też was poinformuję.

2 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że nie porzucasz bloga i nadal będziesz relacjonować swoje podróże i odczucia z nimi związane :-) Dla mnie Wasze (stewardess) blogi są codzienną chwilą relaksu i bujania w obłokach. Wyobrazam sobie siebie w tych wszystkich miejscach do których podróżujesz i to daje mi energie na następny dzień :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj nie dziwię się. Są oczywiście momenty, że Ci zazdroszczę tych wszystkich wyjazdów, jednak chyba w ostatecznym podsumowaniu nie zamieniłabym się :P Jestem domatorem. Uwielbiam swoje mieszkanie, to że mam rodzinę i znajomych pod ręką. Uwielbiam nic nie robić po pracy, chociaż ostatnio coraz rzadziej mi się to zdarza :) Bardzo lubię podróżować i odwiedzać nowe miejscach, ale chyba jeszcze bardziej lubię z tych podróży wracać do swojego domu. Tak czy inaczej trzymam kciuki za Twój zapał i energię. Obyś się nie zniechęcała.

    OdpowiedzUsuń