Usiłuję zacząć
tego posta już od jakiegoś czasu. Idzie mi jak po grudzie. Nie sadziłam, że
kiedykolwiek będę, w ogóle, poruszać taki temat. I chyba dlatego, zupełnie nie
wiem jak to ugryźć. Zaraz miną dwa lata jak, jestem tu gdzie jestem i robię to,
co robię.
Nie, nie zamierzam
tu i teraz robić rachunku sumienia, podsumowania ostatnich lat. Jeszcze nie tym
razem. Nie zamierzam też rezygnować z pracy, czy prowadzenia bloga, choć
ostatnio trochę go porzuciłam. I właściwie, właśnie o tym, a raczej, dlaczego
tak się stało, chcę dziś napisać. Tym razem to nie będzie opowieść w cyklu:
byłam tak zajęta, tyle się działo, albo nie miałam czasu. W prawdzie działo się
dużo, jak zawsze, ale tym razem, to ja nie chciałam mieć tego czasu na pewne rzeczy.
Marzec i kwiecień
zupełnie nie zapowiadały tego co się ma wydarzyć. To były jedne z bardziej
aktywnych miesięcy. Bardzo dużo pozwiedzaliśmy, zarówno razem z Mateuszem, jak
i osobno. Byliśmy bardzo podekscytowani tym wszystkim, to były jedne z bardziej
udanych podróży. W kwietniu postawiliśmy kropkę
na i, wybierając się na 10cio dniową podróż poślubną do Wietnamu. Trochę
spóźniona ta podróż poślubna, ale lepiej późno niż wcale. Świetnie się
bawiliśmy, poznaliśmy rewelacyjnych ludzi i przeżyliśmy kilka ciekawych
przygód. Dlaczego o tym jeszcze nie napisałam? Dlaczego tak zwlekam? No właśnie…
Trochę zajęło mi
zanim sobie uświadomiłam, co się tak naprawdę dzieje. Ostatni miesiąc moje zainteresowanie,
uwaga i wysiłki, skierowane zostały we wszystkie możliwe kierunki, poza
podróżowaniem.
Nie sądziłam, że
to kiedyś powiem, ale… zmęczyły mnie ciągłe podróże. Mówienie o tym, pisanie,
ten nieustający poziom adrenaliny. Wymyślanie, kombinowanie, szukanie. Na samą
myśl o kolejnej wycieczce, zapadałam się jeszcze bardziej pod kołdrę, czy w
sofę. Najwyraźniej każdego to wcześniej, czy później spotyka. Po prawie 2
latach w ciągłym biegu i na mnie przyszła pora. Nawet swojego ukochanego aparatu
ostatnio nie dotykałam.
Oczywiście nie
siedziałam w domu przed komputerem nadrabiając zaległości serialowe, no dobra, trochę
siedziałam, ale nie tylko. :P
Maj był miesiącem
spod gwiazdy normalności, o tyle, o ile to możliwe przy naszej pracy i trybie życia.
Oboje zajmowaliśmy się, na spokojnie, wszystkim co jest, wystarczająco dalekie
od podróżowania, seriale też się zakwalifikowały. W końcu wyszły nowe odcinki Gry o Tron czy Hannibala, a ponad wszystko Jak
poznałem Waszą Matkę. Z okazji zakończenia ostatniego sezonu,
postanowiliśmy powrócić do tego serialu, żeby nadrobić zaległości i dowiedzieć
się jak on wreszcie poznał tą matkę. Walka trwa.
Miałam kilka dni
wolnego jednak, chyba pierwszy raz od dawna, nie wykorzystałam ich na podróże.
Zamiast tego nadrobiłam zaległości domowe i towarzyskie. Spędziłam trochę czasu
w jednym miejscu, na spokojnie, nie goniąc za przygodą. W kapciach, wśród
znajomych, z którymi od dawna usiłowałam się spotkać, ale ciągle coś mnie
goniło. Mieliśmy pomysł, co zrobić w trakcie wolnych dni, gdzie sobie pojechać,
co zobaczyć, ale wygrały sprawy bardziej przyziemne, mniej intensywne,
pozwalające nam wypocząć i naładować baterie.
Pewnie
zastanawiacie się jak ja to wszystko pogodziłam z pracą. Przecież moja praca
nie pozwala na siedzenie w domu. Jednak okazało się to super proste. Tak
naprawdę, to nawet mój grafik sprzyjał takiemu nastrojowi. Dostałam takie loty,
które albo nie robią na mnie takiego wrażenia, np. 3x Niemcy, (tak, tak w d…
się już niektórym poprzewracało), albo kierunki, gdzie zakwaterowanie jest na
tyle daleko od wszelkich atrakcji, że skutecznie mnie to zniechęcało.
Poza tym, że
leniuchowałam, zaczęłam się też trochę zastanawiać na perspektywami, które mam,
albo mogę mieć. Nad niespełnionymi ambicjami i planem na jakąś przyszłość, tą
po lataniu. Mówimy tu w prawdzie, o bliżej nieokreślonej perspektywie czasowej,
ale wydaje mi się, że zarys planu warto mieć. Nie chcę stać się jedną z tych
czterdziestokilkuletnich stewardes, które w życiu nie zrobiły w zasadzie nic
innego. W efekcie są sfrustrowane, zawistne i nie mają własnego życia.
Ostatnio po
głowie chodziło mi wszystko co sprawiało, że mogłam siedzieć w jednym miejscu.
Czasami
trzeba odpocząć od najbardziej fascynujących rzeczy. Nie można wiecznie żyć na
dopingu. Permanentnie wysoki poziom ekscytacji potrafi zmęczyć.
Odezwała się też
we mnie, tłumiona od jakiegoś czasu, fascynacja i tęsknota za normalnością, z
monotonią, nudą, prozą życia. Pewnie brzmi to dla wielu z Was irracjonalnie.
Jak można tęsknić za czymś takim? Otóż pamiętajcie, zawsze jest lepiej, tam
gdzie nas nie ma. A jeszcze częściej chcemy mieć to czego mieć nie możemy.
Takie życie.
Tak sobie myślę,
że pierwszy szał, okres fascynacji światem, ludźmi, podróżami i moją pracą, mam
już za sobą. Teraz przyszła pora na… No właśnie na co? Na dojrzalsze podróże?
Ale właściwie co to znaczy? Jeśli to, że mam nie jeździć na jednodniowe podróże
za mężem, to nie liczcie na to. Jedynie na co możecie, w tej kwestii liczyć, to
relacje z nich. A może nic się nie zmieni,
może szał powoli powróci? Macie
jakieś doświadczenia, koncepcje dla mnie?
Wychodzi na to,
że wszystko ma swoje granice. Ja dotarłam do swoich. Miesiąc poleniuchowałam
podróżniczo i teraz wracam do gry. Powoli odzyskuję zapał i energię. Separację
z aparatem też już mam za sobą. Postaram się szybko nadrobić zaległości i coś
nowego pozwiedzać, o czym oczywiście też was poinformuję.
Bardzo się cieszę, że nie porzucasz bloga i nadal będziesz relacjonować swoje podróże i odczucia z nimi związane :-) Dla mnie Wasze (stewardess) blogi są codzienną chwilą relaksu i bujania w obłokach. Wyobrazam sobie siebie w tych wszystkich miejscach do których podróżujesz i to daje mi energie na następny dzień :-)
OdpowiedzUsuńOj nie dziwię się. Są oczywiście momenty, że Ci zazdroszczę tych wszystkich wyjazdów, jednak chyba w ostatecznym podsumowaniu nie zamieniłabym się :P Jestem domatorem. Uwielbiam swoje mieszkanie, to że mam rodzinę i znajomych pod ręką. Uwielbiam nic nie robić po pracy, chociaż ostatnio coraz rzadziej mi się to zdarza :) Bardzo lubię podróżować i odwiedzać nowe miejscach, ale chyba jeszcze bardziej lubię z tych podróży wracać do swojego domu. Tak czy inaczej trzymam kciuki za Twój zapał i energię. Obyś się nie zniechęcała.
OdpowiedzUsuń