piątek, 3 stycznia 2014

Polskie słodycze



Wreszcie znalazłam chwile, żeby coś Wam napisać. 

Jedziemy właśnie pociągiem z Mediolanu do Werony. Zapowiada się romantyczny dzień z Romeem i Julią w tle. W tej chwili, za oknem, nie za wiele jest do podziwiania, dookoła  widać tylko tunele, kontenery i fabryki, więc pomyślałam, że spożytkuję ten czas bardziej praktycznie.

Udało nam się z Mateuszem przylecieć tutaj  razem. Ja jestem tu służbowo, tzn. miałam lot do Mediolanu gdzie tzw. layoveru mamy 48h -  jak na nasze standardy  jest to całkiem sporo. Mateusz miał w tym czasie dni wolne. Dlatego 2+2 musiało dać 4. Święta spędziliśmy osobno, Sylwester zapowiada się nie lepiej, więc trzeba było to sobie jakoś odbić. Jednak o Medialnie następnym razem, dzisiaj opowiem wam co tu się działo przez ostatnie dwa miesiące. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego, wybaczycie mi ostatnie zaległości w postach.

Na początek przyznam się, że wpadłam ostatnio na szalony pomysł, od niego właśnie zaczęła się cała lawina zdarzeń, szalonych okazji i okoliczności, które nam zapierają dech w piersiach. A już na pewno, przeszły nasze, najśmielsze oczekiwania.  

Zamilkłam ostatnio nie dlatego, że nie mam o czym pisać, wręcz przeciwnie. Tyle się dzieje, że nie mam kiedy pisać i nie wiem od czego zacząć.

Wszystko zaczęło się dość niepozornie, poszłam na kawę do znajomych, gdzie w trakcie rozmowy nieśmiało chlapnęłam, że mam pewien pomysł. Spodobał im się.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Polskiej Szkoły w Dubaju
Tak…, już chyba w tamtym momencie straciłam kontrolę nad kolejnymi zdarzeniami. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko, iść z prądem i zobaczyć gdzie mnie to zaprowadzi.

Córka znajomych, co sobotę, ma zajęcia w  Polskiej Szkole w Dubaju, a mój pomysł był ściśle związany z tą instytucją. Szybko zaaranżowali mi spotkanie z dyrektorką. Niecałe dwa tygodnie później, czyli w najbliższą sobotę, w którą byłam obecna na miejscu, pojechali tam ze mną  i cała machina poszła w ruch. Wprawdzie pomysł nie wypalił, tzn. nie tak jak pierwotnie  planowałam, ale ruch polskich słodyczy w Dubaju nieśmiało zaczął się pojawiać.
 

Na razie tylko na kiermaszach szkolnych, ale od czegoś trzeba zacząć, a co będzie dalej, jak to się rozwinie, to się dopiero okaże. Kiermasze szkolne są oczywiście zbiórką charytatywną, na szczytne cele, więc w to mi graj. Pierwszy świąteczny kiermasz, w którym braliśmy udział, okazał się strzałem w dziesiątkę. Skromnie się przygotowaliśmy - na próbę. Dlatego też bardzo szybko zostaliśmy z niczym. Delicje szampańskie rozeszły się jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem kiermaszu, a Prince polo ludzie chcieli kartonami kupować. Czekolada mleczna Wedla i paluszki Lajkonika też szybko znalazły chętnych. Stałam tam oniemiała, nieśmiało się uśmiechając i powtarzając wszystkim, że nie spodziewaliśmy się takiego zainteresowania. Zebraliśmy całkiem ładna sumkę, na niepełnosprawne dzieciaki z domu opieki społecznej w Poznaniu.  

Później, na spotkaniu z zupełnie innej okazji, Pani Dyrektor przyznała, że ze wszystkich prywatnych stoisk, nam udało się zebrać najwięcej. Jak to usłyszałam, rozpierała mnie duma, ale poczułam też ulgę. Co tu dużo ukrywać, przejmowałam się tym, że za mało zebraliśmy. Zwłaszcza, że potencjał był dużo większy, ale my nie byliśmy odpowiednio przygotowani. Z drugiej strony, kto to mógł przewiedzieć. Okazało się też, że zbieraliśmy pieniądze dla dzieciaków na konkretny sprzęt i za konkretną cenę, a za zebrane, tylko przez nas, fundusze, udało się zakupić 2,5 sztuki. Tym samym, nasze wysiłki, stały się bardziej wymierne, co dało jeszcze większą satysfakcję.

Jak w ogóle wygląda taki kiermasz? Co jeszcze się na nim działo? Mnie najbardziej zauroczył motyw książek. Polegało to na tym, że jedni przynosili stare lektury, zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci, wszystkie raczej po polsku, a inni je kupowali. Rewelacyjny pomysł. Cieszyło się to wielką popularnością, niby wymiana, a jednak handel, z zyskiem na szczytny cel. Do tego wiele mam przyniosło ciasta, chleb ze smalcem, pastą jajeczną – wszystko oczywiście domowej roboty. Do tego można było kupić kartki i ozdoby świąteczne, biżuterię, no i oczywiście, pioniersko polskie słodycze.

To zdjęcie zostało zrobione dość wcześnie, nasze stoisko wygląda jeszcze dość okazale :)
Żebyście widzieli te dzieciaki, zresztą dorośli zachowywali się podobnie. Wokół naszego stoiska przewijały się  wycieczki, wszyscy kręcili się wkoło jak sepy nad ofiarą. Udawali, że nie patrzą, a 
obserwowali bacznie nasz stolik. I te iskierki w oczach. A wszystko to,  na widok Prince polo czy Delicji. Nawet dyrektorka z przejęciem opowiadała,  jak na lekcjach dzieciaki żywiołowo rozprawiały o polskich słodyczach.  

Dzięki magii polskich smakołyków staliśmy się przyjaciółmi Polskiej Szkoły w Dubaju, jeszcze wtedy nie wiedziałam, co to oznacza, a tym bardziej nie spodziewałam się, że będzie to owocowało takimi ciekawymi skutkami. Jednak o tym  i o kolejnym, chyba jeszcze bardziej szalonym pomyśle, już za kilka dni. Dojeżdżamy właśnie do Werony.


Oczywiście, życzę Wam również Szczęśliwego Nowego Roku, aby nie zabrakło Wam odwagi i cierpliwości, nie żeby marzyć, ale żeby te marzenia spełniać.  W końcu po to one są. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz