czwartek, 3 kwietnia 2014

Jakarta,


Ładną mają flage. Prawda?
















 Jakarta to jeden w tych wypadów, gdzie zabraliśmy się za łamanie załogowych stereotypów. Zapytacie jakiegokolwiek załoganta o Jakarte, to wam opowie o tym miejscu, kilka krążących opinii i plotek. Pierwszą najbardziej popularną są duchy w hotelu. Tak, tak, mnie też to bawi, ale… Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Pierwszą swoją Jakarte, kilka miesięcy temu, zamieniłam na Hamburg. W naszym świecie, zrobiłam interes życia. Hamburg to spokojny lot i relaksujący layover, czego nie można powiedzieć o Jakarcie. Lot potrafi dać w kość, do tego, podobno, tam nie ma co robić. Podobno… bo załoga ma trochę wypaczony światopogląd.
Niby w duchy nie wierze, ale… na swoją drugą Jakarte zabrałam Mateusza. Tak na wszelki wypadek. 

Duchów nie widzieliśmy, ale to, prawda, że hotel jest baaardzo star. Inną kwestią jest też fakt, że trafiliśmy do pokoju w skrzydle zwanym ghost free , czyli rzekomo nowszym, dobudowanym i bez duchów. Pojęcie nowe było tutaj raczej względne.
Jednak, nie wszystkie koleżanki miały tak spokojny pobyt. Jedna z dziewczyn,  tak się nakręciła na duchy, że nie mogła spać. Śmiało można stwierdzić, że właściwie czekała na jakiegoś, bez rezultatu oczywiście. Plotki są potęgą, a załoga w tym temacie nie ma sobie równych.  U nas w firmie powiedzenie, że plotka obiegnie świat, zanim prawda założy buty, jest aż nad to dosłowne.
Wracając jednak do naszej wycieczki. Oczywiście, nie mogło się obejść bez standardowej procedury, Mateusz musi się prześlizgnąć przez wszystkie kontrole, tak żeby zdążyć z nami na autobus. Tym razem znalazł swojego mentora, przewodnika. W sumie, to ja mu go znalazłam.

Wśród pasażerów, jest wielu stałych klientów, głównie biznesmeni, którzy latają po świecie na różne spotkania. Na tym locie tez ich nie brakowało. Jeden z nich, stary weteran lotniska w Jakarcie podzielił się z nami cennymi informacjami. Wiedzieliśmy, że wizę na przylotach trzeba sobie wykupić, koszt 25USD, ale technicznie jak to wykonać, czyli co gdzie i w jakim okienku, to już czarna magia. Gość musiał, naprawdę, dość często latać tą trasą. Wiedział nawet, że w tym samym czasie co my, lądują jeszcze 3 inne linie lotnicze. Samoloty podobnych rozmiarów, czyli na oko, jakieś 1000 osób w kolejce do odprawy. A to znaczy zero szans dla Mateusza, aby zabrał się z nami na autobus, chyba, że przechytrzy ten tłum.

Cały problem polegał na tym, żeby trafić od razu do dobrych okienek. Gdzie indziej się płaci, gdzie indziej odbiera wizę. Jeśli wiesz co, gdzie i jak, to oszczędzasz cenne minuty.
Dwóch naszych panów, przesiadło się na pierwsze siedzenia w ekonomii i jak tylko drzwi zostały otwarte - ruszyli. To był wyścig z czasem i dzikim tłumem.  Najpierw odpowiednie okienko, żeby zapłacić, a potem dopiero kontrola paszportowa. Jak nie wiesz co i jak, to zapomnij, że zdążysz przed nacierającym tłumem. Na szczęście, tym razem, znów się udało.                                                                                                                                                                                                                                                  
W ramach ciekawostki dodam, że aby wyjechać z Indonezji to nie taka oczywista sprawa. Nie wystarczy mieć paszport i bilet lotniczy. Taki wyjazd trzeba najpierw opłacić. Na pierwszy rzut oka kwota 150 000 rupii wygląda astronomicznie, ale jak się temu bliżej przyjrzeć, a przede wszystkim przeliczyć, to już nie wygląda tak dramatycznie, raptem około 40 PLN.
A propos łamania załogowych stereotypów. Postawiliśmy sobie za cel załamać jeden podstawowy –  w Jakarcie nie ma co robić.  
Pociągnęłam za język koleżankę z załogi, która pochodzi z Jakarty i rzuciła nam kilka pomysłów. Mateusz też odrobił prace domową. Podczas lotu zamiast spać, czy w inny sposób się obijać - studiował przewodnik po Jakracie.  W rezultacie obmyślił wycieczkę po starym mieście, z targiem rybnym i ratuszem. Jak dla mnie rewelacja. Jednak to co zastaliśmy było dość osobliwe.
Z przykrością muszę  stwierdzić, że niestety nie odbiegało mocno od innych krajów azjatyckich, które widziałam. Bieda i warunki, w jakich Ci ludzie żyją, były przerażające. Ale nie to ,dało mi najbardziej do myślenia. Przez miasto płynie rzeka… tzn. kiedyś to może i była rzeka, teraz to jest ściek wodny. Smutne, ale prawdziwe. Tak zanieczyszczonej wody, chyba nigdy nie widziałam. W sumie, to generalnie służby porządkowe, tam nie funkcjonują. Niestety, ale Jakarta do najczystszy miast, nie należy.
Markety na świecie zawsze mnie fascynują, to co można tam kupić, w jakich warunkach jest to przechowywane. Szok, za szokiem. Nasz Sanepid by sobie chyba w głowę strzelił, a na pewno z bezradności po prostu by zwinął interes. Na tych targowiskach znaleźliśmy dużo niezidentyfikowanych obiektów do jedzenia, podobno owoce, ale ani kształtem, ani kolorem, ani przekrojem, nic nam nie mówiły.
Mimo tej biedy i brudu, ludzie są bardzo uśmiechnięci, przyjaźni. Wrażenie jeśli chodzi o ludność lokalną jak najbardziej pozytywne, z resztą już trochę gorzej.
Naprzeciwko ratusza, jest Cafe Batavia, zatrzymaliśmy się tam na coś zimnego do picia. Temperatura nas wykańczała. Wchodząc tam, zupełnie nie spodziewaliśmy się tak urokliwego, kolonialnego wystroju. Z okna obserwowaliśmy plac przed ratuszem. Sporo się działo, różni ludzie, szkolne wycieczki. Okazało się później, że ta restauracja była opisana w przewodniku. Skoro tak miło nas zaskoczyło to miejsce, to wyszliśmy z założenia, że kolejne, Santon Kuo Tieh 68, w którym mieliśmy zjeść lunch, też będzie ciekawe. Otóż, miejsce było na tyle ciekawe, że nie odważyliśmy się tam zjeść. Może gdybyśmy mieli więcej czasu na ewentualne odchorowanie tego posiłku, ale ja musiałam jeszcze tego wieczoru operować lot powrotny. Opis w przewodniku był bardzo niepozorny. Jak tam dotarliśmy, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom, jednak o pomyłce nie mogło być mowy.
Teraz trochę opowieści z innej beczki. Pewnie wszyscy słyszeliście, że Jakarta jest jednym z najbardziej zaludnionych miast świata, tak jak cała Indonezja jednym z najbardziej zaludnionych państw. Ale może nie widzieliście, że jest też jedynym krajem azjatyckim, w którym wiodącą religią jest Islam.  Po czym poznać, muzułmanki z Indonezji??? Arabki, z Półwyspu Arabskiego i okolic, noszą abaje. Arabki zamieszkujące północną Afrykę noszą kolorowe chusty. Za to indonezyjskie kobiety zakrywają głowę takimi kapturami, czepcami, z daszkiem. Widok rewelacyjny. Nasza koleżanka z załogi – Indonezyjka, zdradziła mi też jedną ciekawostkę. Nie dość, że Indonezja jest zróżnicowana etnicznie  i językowo, to Ci ludzie różnią się też wyglądem. W zależności, z której wyspy albo, z którego regionu pochodzą zmienia im się np. owal twarzy. My na razie zwiedziliśmy tylko Jakarte, więc moja wiedza w tym temacie, jest czysto teoretyczna.
Zdradzę wam też jeden zasadniczy morał z tej wycieczki… co jest herbatą niech nią pozostanie!!! Lodów o smaku zielonej herbaty zdecydowanie nie polecam, mimo mojej całej sympatii do tego trunku. Lodom mówię stanowcze nie. Nie dajcie się też zwieść kolorowi. Ja myślałam, że to lody pistacjowe, albo coś w tym stylu. Nic bardziej mylnego.














Prawie jak na Skwerku w Gdyni
















Koło fortuny


Rzeka, :(


Ten budynek, w centrum miasta, lata świetności ma już dawno za soba.




Cafe Batavia











































Jakieś sugestie???


Niewidomi zarabiają w Jakarcie śpiewem.




Tutaj nie ma Unijnych standardów



Apteka


????????


????????

Profesjonalny, nowoczesny monitoring


????????




Jednorazowe, jałowe rękawiczki


?????????????












Klimatyzacja

NIP, czyli Numer Identyfikacji Podatkowej


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz