|
Ładną mają flage. Prawda? |
Jakarta to jeden
w tych wypadów, gdzie zabraliśmy się za łamanie załogowych stereotypów.
Zapytacie jakiegokolwiek załoganta o Jakarte, to wam opowie o tym miejscu, kilka
krążących opinii i plotek. Pierwszą najbardziej popularną są duchy w hotelu.
Tak, tak, mnie też to bawi, ale… Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Pierwszą swoją
Jakarte, kilka miesięcy temu, zamieniłam na Hamburg. W naszym świecie, zrobiłam
interes życia. Hamburg to spokojny lot i relaksujący layover, czego nie można
powiedzieć o Jakarcie. Lot potrafi dać w kość, do tego, podobno, tam nie ma co
robić. Podobno… bo załoga ma trochę wypaczony światopogląd.
Niby w duchy nie
wierze, ale… na swoją drugą Jakarte zabrałam Mateusza. Tak na wszelki wypadek.
Duchów nie widzieliśmy,
ale to, prawda, że hotel jest baaardzo star. Inną kwestią jest też fakt, że
trafiliśmy do pokoju w skrzydle zwanym ghost
free , czyli rzekomo nowszym, dobudowanym i bez duchów. Pojęcie nowe było
tutaj raczej względne.
Jednak, nie
wszystkie koleżanki miały tak spokojny pobyt. Jedna z dziewczyn, tak się nakręciła na duchy, że nie mogła spać.
Śmiało można stwierdzić, że właściwie czekała na jakiegoś, bez rezultatu
oczywiście. Plotki są potęgą, a załoga w tym temacie nie ma sobie równych. U nas w firmie powiedzenie, że plotka
obiegnie świat, zanim prawda założy buty, jest aż nad to dosłowne.
Wracając jednak
do naszej wycieczki. Oczywiście, nie mogło się obejść bez standardowej
procedury, Mateusz musi się prześlizgnąć przez wszystkie kontrole, tak żeby zdążyć
z nami na autobus. Tym razem znalazł swojego mentora, przewodnika. W sumie, to
ja mu go znalazłam.
Wśród pasażerów,
jest wielu stałych klientów, głównie biznesmeni, którzy latają po świecie na różne
spotkania. Na tym locie tez ich nie brakowało. Jeden z nich, stary weteran
lotniska w Jakarcie podzielił się z nami cennymi informacjami. Wiedzieliśmy, że
wizę na przylotach trzeba sobie wykupić, koszt 25USD, ale technicznie jak to
wykonać, czyli co gdzie i w jakim okienku, to już czarna magia. Gość musiał,
naprawdę, dość często latać tą trasą. Wiedział nawet, że w tym samym czasie co
my, lądują jeszcze 3 inne linie lotnicze. Samoloty podobnych rozmiarów, czyli
na oko, jakieś 1000 osób w kolejce do odprawy. A to znaczy zero szans dla
Mateusza, aby zabrał się z nami na autobus, chyba, że przechytrzy ten tłum.
Cały problem
polegał na tym, żeby trafić od razu do dobrych okienek. Gdzie indziej się płaci,
gdzie indziej odbiera wizę. Jeśli wiesz co, gdzie i jak, to oszczędzasz cenne
minuty.
Dwóch naszych panów,
przesiadło się na pierwsze siedzenia w ekonomii i jak tylko drzwi zostały
otwarte - ruszyli. To był wyścig z czasem i dzikim tłumem. Najpierw odpowiednie okienko, żeby zapłacić,
a potem dopiero kontrola paszportowa. Jak nie wiesz co i jak, to zapomnij, że
zdążysz przed nacierającym tłumem. Na szczęście, tym razem, znów się
udało.
W ramach
ciekawostki dodam, że aby wyjechać z Indonezji to nie taka oczywista sprawa. Nie
wystarczy mieć paszport i bilet lotniczy. Taki wyjazd trzeba najpierw opłacić.
Na pierwszy rzut oka kwota 150 000 rupii wygląda astronomicznie, ale jak się
temu bliżej przyjrzeć, a przede wszystkim przeliczyć, to już nie wygląda tak
dramatycznie, raptem około 40 PLN.
A propos łamania
załogowych stereotypów. Postawiliśmy sobie za cel załamać jeden podstawowy – w Jakarcie nie ma co robić.
Pociągnęłam za
język koleżankę z załogi, która pochodzi z Jakarty i rzuciła nam kilka pomysłów.
Mateusz też odrobił prace domową. Podczas lotu zamiast spać, czy w inny sposób
się obijać - studiował przewodnik po Jakracie. W rezultacie obmyślił wycieczkę po starym
mieście, z targiem rybnym i ratuszem. Jak dla mnie rewelacja. Jednak to co
zastaliśmy było dość osobliwe.
Z przykrością
muszę stwierdzić, że niestety nie
odbiegało mocno od innych krajów azjatyckich, które widziałam. Bieda i warunki,
w jakich Ci ludzie żyją, były przerażające. Ale nie to ,dało mi najbardziej do
myślenia. Przez miasto płynie rzeka… tzn. kiedyś to może i była rzeka, teraz to
jest ściek wodny. Smutne, ale prawdziwe. Tak zanieczyszczonej wody, chyba nigdy
nie widziałam. W sumie, to generalnie służby porządkowe, tam nie funkcjonują. Niestety,
ale Jakarta do najczystszy miast, nie należy.
Markety na
świecie zawsze mnie fascynują, to co można tam kupić, w jakich warunkach jest
to przechowywane. Szok, za szokiem. Nasz Sanepid by sobie chyba w głowę
strzelił, a na pewno z bezradności po prostu by zwinął interes. Na tych
targowiskach znaleźliśmy dużo niezidentyfikowanych obiektów do jedzenia,
podobno owoce, ale ani kształtem, ani kolorem, ani przekrojem, nic nam nie
mówiły.
Mimo tej biedy i
brudu, ludzie są bardzo uśmiechnięci, przyjaźni. Wrażenie jeśli chodzi o
ludność lokalną jak najbardziej pozytywne, z resztą już trochę gorzej.
Naprzeciwko
ratusza, jest Cafe Batavia, zatrzymaliśmy się tam na coś zimnego do picia. Temperatura
nas wykańczała. Wchodząc tam, zupełnie nie spodziewaliśmy się tak urokliwego,
kolonialnego wystroju. Z okna obserwowaliśmy plac przed ratuszem. Sporo się
działo, różni ludzie, szkolne wycieczki. Okazało się później, że ta restauracja
była opisana w przewodniku. Skoro tak miło nas zaskoczyło to miejsce, to
wyszliśmy z założenia, że kolejne, Santon Kuo Tieh 68, w którym mieliśmy zjeść
lunch, też będzie ciekawe. Otóż, miejsce było na tyle ciekawe, że nie
odważyliśmy się tam zjeść. Może gdybyśmy mieli więcej czasu na ewentualne odchorowanie
tego posiłku, ale ja musiałam jeszcze tego wieczoru operować lot powrotny. Opis
w przewodniku był bardzo niepozorny. Jak tam dotarliśmy, nie mogliśmy uwierzyć
własnym oczom, jednak o pomyłce nie mogło być mowy.
Teraz trochę
opowieści z innej beczki. Pewnie wszyscy słyszeliście, że Jakarta jest jednym z
najbardziej zaludnionych miast świata, tak jak cała Indonezja jednym z najbardziej
zaludnionych państw. Ale może nie widzieliście, że jest też jedynym krajem
azjatyckim, w którym wiodącą religią jest Islam. Po czym poznać, muzułmanki z Indonezji???
Arabki, z Półwyspu Arabskiego i okolic, noszą abaje. Arabki zamieszkujące północną
Afrykę noszą kolorowe chusty. Za to indonezyjskie kobiety zakrywają głowę
takimi kapturami, czepcami, z daszkiem. Widok rewelacyjny. Nasza koleżanka z
załogi – Indonezyjka, zdradziła mi też jedną ciekawostkę. Nie dość, że Indonezja
jest zróżnicowana etnicznie i językowo,
to Ci ludzie różnią się też wyglądem. W zależności, z której wyspy albo, z
którego regionu pochodzą zmienia im się np. owal twarzy. My na razie
zwiedziliśmy tylko Jakarte, więc moja wiedza w tym temacie, jest czysto
teoretyczna.
Zdradzę wam też
jeden zasadniczy morał z tej wycieczki… co jest herbatą niech nią pozostanie!!!
Lodów o smaku zielonej herbaty zdecydowanie nie polecam, mimo mojej całej
sympatii do tego trunku. Lodom mówię stanowcze nie. Nie dajcie się też zwieść
kolorowi. Ja myślałam, że to lody pistacjowe, albo coś w tym stylu. Nic
bardziej mylnego.
|
Prawie jak na Skwerku w Gdyni |
|
Koło fortuny |
|
Rzeka, :( |
|
Ten budynek, w centrum miasta, lata świetności ma już dawno za soba. |
|
Cafe Batavia |
|
Jakieś sugestie??? |
|
Niewidomi zarabiają w Jakarcie śpiewem. |
|
Tutaj nie ma Unijnych standardów |
|
Apteka |
|
???????? |
|
???????? |
|
|
Profesjonalny, nowoczesny monitoring |
|
???????? |
|
Jednorazowe, jałowe rękawiczki |
|
????????????? |
|
Klimatyzacja |
|
NIP, czyli Numer Identyfikacji Podatkowej |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz