sobota, 31 sierpnia 2013

Kolejna refleksja o Filipińczykach, tym razem bardziej na poważnie.



Niedawno znów wróciłam z Manili. Cechą charakterystyczną tego lotu jest fakt, że zawsze ponad połowa załogi jedzie do domu, czyli są Filipińczykami. Tym razem nie chcę pisać o mieście, ani o samej Manili, ale o ludziach. Chciałam napisać mieszkańcach Manili, ale to by była nieprawda. Ludzie, o których Wam opowiem, już dawno tam nie mieszkają, choć zostawiają tam serce i duszę. Są to ludzie, którzy -  żeby zapewnić swojej rodzinie lepszy byt - wyjechali.

Filipiny są podobno 12tym krajem spośród tych najbardziej zaludnionych na świecie. Liczba ludności tutaj dość szybko wzrasta z 76,5mln w 2000 roku, do ponad 100 mln w 2011. Z tego około 40% ludności żyje dziennie za mniej niż 2$. Sami Filipińczycy mówią o sobie, że są krajem 3ciego świata. A ich rząd jest podobno jednym z najbardziej skorumpowanych na świecie. Znając dubajskich Filipińczyków zupełnie nie przyszłoby mi to do głowy. Nie spodziewałam się tego. Dopiero jak tam pojechałam, rozejrzałam się dookoła, to zdałam sobie sprawę, po co i dlaczego 11mln Filipińczyków wyjechało z kraju za chlebem. Sporo z nich trafiło do Dubaju.
Wszystkie zdjęcia mi przepadły. Długa historia. Została tylko ta pocztówka. Tak wyglądaja lokalne autobusy .

 Melissa
Melissę poznałam na moim pierwszym operacyjnym locie do Zimbabwe. Jest SFSem w naszej firmie. Pierwszy raz jak z nią leciałam była zaraz po porodzie. Dziecko miało pół roku i musiało zostać z dziadkiem i opiekunką w Manili. Wyrobienie wizy i niezbędnych dokumentów dla dziecko zajęło więcej czasu niż się spodziewali.
Podczas 48h layoveru Melissa zupełnie nie chciała nigdzie wyjść z resztą załogi. Spotkałam ja przy śniadaniu i zaczęłyśmy rozmawiać. Wygadała się, że siedzi cały czas na skypie i łączy się z ojcem w Manili, gdzie zostawiła dziecko. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że jestem zupełnie nieobyta ze światem i jego realiami,  choć naiwnie wydawało mi się, że jest inaczej. W tamtej chwili pomyślałam, że to nadgorliwa matka. Dałaby się kilkuletniemu dziecku  spokojnie pobawić na wakacjach u dziadka. Jak się okazało, że dziecko ma raptem pół roku, zrobiło mi się głupio. O ile dziecko miało się dobrze, to mamusia nie za bardzo. Melissa musiała wracać szybko do pracy. Dziadek już był zbyt sędziwy żeby wziąć na barki taką odpowiedzialność, jaką jest opieka nad niemowlakiem, więc musieli zatrudnić opiekunkę. Opiekunkę, która zgodzi się wyjechać z kraju po kilku tygodniach.
Po kilku miesiącach spotkałam Melissę ponownie, tym razem robiłyśmy razem Singapur, z międzylądowaniem w Colombo – Sri Lanka. W Zimbabwe przy  śniadaniu opowiadałam jej swoją historie, jak się tu dostałam, że mąż też się dostał itd. – w sumie, jeszcze wtedy nie mąż. :P Jak się później spotkałyśmy okazało się, że mnie i moją historię pamięta. Tak się złożyło, że mogłam jej Mateusza przedstawić, bo był to jeden z nielicznych lotów, który udało nam się razem operować. Oczywiście nie omieszkałam zapytać jak maleństwo i dziadek. Była zaskoczona, że w ogóle pamiętam takie szczegóły. Okazało się, że opiekunka  z dzieckiem są już w Dubaju i mają się dobrze, niestety dziadek zmarł.

Pia i Chris
Pia i Chris to członkowie mojej załogi z ostatniego lotu do Manili. Ona pracuje od 5ciu lat w klasie ekonomicznej, co jest ewenementem w swojej kategorii, a on w biznesie. Dlaczego jest ewenementem? Nikt nie chce zostać w ekonomii dłużej niż to konieczne - najciężej pracujesz a najmniej Ci płacą. Pia ma swoje powody i to nie byle jakie,  ale o tym za chwilę.
Pia i Chris to małżeństwo, które zostawiło w Manili trójkę dzieci – 11, 12 i 13 lat. Wyjechali jak dzieci miały 3-4 lata i od tego czasu pracują za granicą. Dzieci mieszkają z krewnymi Chrisa w Manili. Najpierw pracowali w Burj Al Arab, teraz w naszej linii lotniczej.
Nasza firma od jakiegoś czasu zanotowała przesyt Filipińczyków w swoich szeregach, dlatego już ich nie rekrutuje. Jaki to ma związek?? Ano taki, że wszyscy wcześniej zatrudnieni Filipińczycy już dawno opuścili klasę ekonomiczną i pracują w biznesie albo wyżej. Dlatego, bardzo ciężko się im zamienić na lot do kraju, bo większość obsługi to Filipińczycy a każdy chce jechać do domu i lotu nie odda. Dodatkowo w biznesie pracują  max 4 osoby, a w ekonomii do 9ciu. Pia chce zobaczyć swoje dzieci jak najczęściej, dlatego bierze każdą Manile jaką ktoś jej zaoferuje. Będąc wciąż w  ekonomii dużo łatwiej jej się zamieniać.
Z tego co Pia i Chris mi opowiadali to ich sytuacja jest dość specyficzna. Wszystkie zarobione pieniądze, jak pewnie w większości rodzin, idą na dzieci. Państwowe szkoły w Manili nie cieszą się zbyt dobrą opinią i wysokim poziomem edukacji. 50cio osobowe klasy mówią same za siebie. Dlatego Pia i Chris pracują za granicą, żeby ich dzieci mogły chodzić do szkół prywatnych i mieć lepsze wykształcenie. Z tego co opowiadali, w Manili nie znaleźliby pracy na tyle dobrze płatnej, aby mogli sobie na to pozwolić.

Zastanowiło mnie, skoro i tak płacą za szkołę dla dzieci, to dlaczego nie sprowadzą ich do Dubaju? Jak zapytałam ich o to, tylko się uśmiechnęli. Okazało się, że nasza wypłata, która nam, bezdzietnemu małżeństwu, wydaje się rewelacyjna, jak masz 3ke dzieci w wieku szkolnym, już taka dobra nie jest. Zwyczajnie nie stać ich na szkoły w Dubaju, musieli by przenieść się do Sharjah, a tego nie chcą.
Każdą wolną chwilę spędzają  z dziećmi na telefonie albo lecą do Manili. Bezpośrednie loty są prawie zawsze pełne, więc to nie jest łatwe. Dlatego kombinują z przesiadkami w Singapurze albo Hong Kongu.
Jak dojechaliśmy do hotelu, już w drzwiach, czekało na nich kilku dorosłych i gromadka dzieci, które obsiadły ich od razu. Chris opowiadał mi, że jedzie zaprowadzić porządek, bo dzieciaki bez pozwolenia użyły jego karty kredytowej. Sytuacja z typowego życia rodzinnego wzięta, choć ja byłam raczej grzecznym dzieckiem. Podbierałam tylko drobne, które zawsze koło telewizora w kuchni leżały, albo jak tata się przebierał i mu ze spodni leciały :P.
Historia Pii i Chrisa  jest pewnie jedną z wielu, które dla mnie są nie do pojęcia. Nie mam dzieci, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym z nimi nie mieszkać. Wychowywać je na odległość. Pia i Chris bardzo się starają być jak najbliżej swoich dzieci, mimo wszystko. Jednak prawda jest taka, że ich dzieci nie wiedzą nawet co to znaczy mieszkać z rodzicami. Nie można przecież policzyć wakacji w Dubaju, choćby nie wiem jak częste były.
Takie historie zawsze skłaniają mnie do refleksji. Ja jednak miałam sporo szczęścia w życiu. Powoli zaczynam wyglądać poza bańkę mydlaną w której żyję, jednak dalej pozostaję tylko biernym obserwatorem. Choć świadomość mam większą to wciąż, na szczęście,  mnie to nie dotyczy. Za to pozwala bardziej docenić to co zawsze miałam i wydawało mi się takie oczywiste.

piątek, 23 sierpnia 2013

Rozprawa o alkoholu :)



Alkohol w kraju arabskim zawsze wzbudza wiele emocji i kontrowersji. Islam surowo zabrania spożywania go, ale jak wiemy, zakazany owoc kusi. W tej kwestii Arabowie nie są tacy święci. W ogóle zaczynam dostrzegać,  jak wiele rzeczy jest kwestią interpretacji, a każdy zakaz da się obejść. Tzw. dobry muzułmanin nie pije, ale zły to już zupełnie inna sprawa. W knajpie nieraz widzieliśmy tradycyjnie ubranych mężczyzn, co sugeruje Arabów i Islam, popijających piwko, a potem wsiadających do samochodu. Zaznaczam, że Dubaj ma zero tolerancji dla prowadzenia po alkoholu. 

Emiraty do tematu alkoholu podchodzą mniej restrykcyjnie niż np. Arabia Saudyjska, Malediwy, czy  Iran, gdzie alkohol jest zupełnie zabroniony. Za wwiezienie go do kraju można mieć spore problemy. Z tą różnicą, że np. lecąc do Saudi, już w samolocie się niestety nie napijesz. Żaden samolot serwujący alkohol nie wyląduje na terenie tego kraju. Co innego w Iranie i na Malediwach. Lecąc w tamte strony alkohol jest serwowany na pokładzie, ale lepiej pić go z umiarem. Władze Malediwów uwzględniają fakt, że ich głównym źródłem utrzymania jest turystyka, nie tylko z krajów islamskich, więc w kurortach napoje wyskokowe są dostępne.  Niezręczna sytuacja pojawia się jak niechcący oblejesz pasażera lecącego do Teheranu butelką whisky, wódki itp. Kiepsko to pachnie przy odprawie.

MMI to jedna z sieci sklepów monopolowych. 
Emiraty Arabskie musiały się dostosować  do wielokulturowej społeczności. Lokalnej ludności jest tu niewiele, a młodsze pokolenia mają specyficzne podejście do pracy. W rezultacie, niezbędną pomoc, przy galopującym rozwoju, zapewnia ludność napływowa. Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, tak jak ja, do obiadu lubią wypić winko, albo usiąść w przytulnej knajpce, ze znajomymi przy piwie. Nikt nie miał złudzeń, że to trzeba było jakoś pogodzić. Każdy emirat poradził sobie z tym w inny sposób.
Najbardziej restrykcyjnie do tematu podeszła Sharjah. Zabroniła zupełnie spożywania alkoholu, to tzw. suchy emirat. Na szczęście chyba jedyny. Dubaj, jak to Dubaj, zwąchał interes. Alkohol jest jedynym opodatkowanym towarem, tzn. przy kasie  dodają 30% do ceny podanej na półce. Haczyk polega na tym, że są tylko dwie sieci sklepów, które sprzedają tego typu towary, ale to nie koniec ciekawostek. Aby dokonać zakupu w tych sklepach, trzeba mieć, w wolnym tłumaczeniu, licencje alkoholika. :P Koszt takiej licencji to rocznie 160dhs. Oczywiście Dubaj dba o dobro swoich obywateli i wyznawców Islamu, więc żaden muzułmanin nie może dostać takiej licencji. Wesoło się robi, jeśli jakiś urzędnik pomyłkowo wpisze w Twoich dokumentach, że jesteś muzułmaninem.  Odkręcenie tego, to jazda bez trzymanki. Istotna jest też informacja, że oferta ta skierowana jest tylko do mieszkańców – rezydentów. Turystów to nie dotyczy.

Teraz pewnie wszyscy się zastanawiają... Jak to, to nie napiję się jak pojadę na wczasy?? Planuję romantyczny urlop i wina do kolacji z  żoną się nie napiję?? Albo, co z nocnym życiem, które tak szeroko jest reklamowane… na sucho? Odpowiedz brzmi:  nie na sucho. Jak już wspominałam, wszystko da się zawsze obejść. Fakt, nie wszystkie restauracje serwują alkohol, ale mimo wszystko jest ich całkiem sporo.  Teoretycznie, żeby zakupić w lokalu alkohol, też trzeba mieć licencję. Teoretycznie. Prawda jest taka, że jeszcze mi nikt nigdy jej nie sprawdzał. I o takich przypadkach nie słyszałam. A już na pewno nikt, o takie pierdoły, nie będzie kłopotał turystów. Klient, nasz Pan, a każdy chce zarobić. Chyba, że ktoś mocno przeholuje a pan taksówkarz odwiezie go zamiast do domu, na komisariat, ale to już zupełnie inna kwestia. Jest tylko jedno ograniczenie - wiek. Aby wejść do klubu, pubu gdzie sprzedają alkohol trzeba mieć ukończone 21 lat. Mnie osobiście sprawdzali kilka razy, a mojej młodszej siostry, jak przyjechała z wizytą, w ogóle nie wpuścili. Miała wtedy 19 lat a od dawna wygląda na starszą ode mnie.

Na szczęście w całym tym zamieszaniu z podatkami i licencjami przychodzi z odsieczą Umm al-Quwain . 
W tym emiracie nie ma podatku, nie ma licencji i jest takie jedno miejsce…



…zwane Baracuda, to oaza wszystkich legalnych i nielegalnych alkoholików. 


Jak tu przyjechałam, na samym początku, to miejsce było dla mnie owiane tajemnicą. Załoga, zwłaszcza kokpitu, sporo mi o tym opowiadała. Dla mnie brzmiało to trochę jak legenda, gdzieś, kiedyś, coś, ktoś, bez szczegółów ani adresu. Jest to wersja zakupów dla z motoryzowanych, więc początkowo mnie to nie dotyczyło i mało interesowało. Jednak z czasem przybył nowy członek rodziny (duży, czerwony, na 4 kołach) i znalazł się znajomy, który znał to miejsce. 2+2, zawsze musi dać 4. Pierwszy raz pojechaliśmy tam z samego rana. Sklep otwarty jest 24h, z wyjątkiem Ramadanu, kiedy jest zupełnie zamknięty.  Z Dubaju, jakieś 40 min samochodem, w jedną stronę i troszkę dłużej z powrotem, bo wypada ominąć Sharjah.

Trasa przelotowa. Obowiązkowo, min dwa pasy w jedym kierunku.
Piesi na drodze
Baracuda to ośrodek wypoczynkowy z całodobowym sklepem monopolowym, zlokalizowany na totalnym pustkowiu. W okolicy jest tylko stare lotnisko i autostrada. W sumie idealna lokalizacja. Za pierwszym razem miejsce wydało mi się, puste i spokojne. Nic bardziej mylnego. Kolejny raz  trafiliśmy tam po południu w czwartek. (Przypomnę tylko szybko, że weekend tutaj to piątek i sobota. A brzemię poniedziałku nosi  niedziela. :P) Wszyscy robili zapasy na weekend. Tłum był dziki. Normalne, duże, sklepowe wózki były wypchane po brzegi wszystkim co tylko można wymyślić. (poza polskim piwem, jeszcze). Sami nie byliśmy gorsi. Zwłaszcza, że jako załoga mamy tam zniżkę, która może wysoka nie jest  i do odbioru  towarze, ale jest. Totalne szaleństwo, zwłaszcza cenowe. Dla porównania dodam, że zgrzewka Carlsberg’a kosztuje 90dhs, i jest tam ich całkiem sporo. Nie liczyłam, ale stawiam, że ponad 20cia.  W knajpie, za jakikolwiek alkohol, zapłacisz najmniej 30dhs, i to bez znaczenia, czy to drink, czy zwykłe piwo.

Pozostałości po lotnisku.
Przy kasie wszystkie zakupy pakują Ci w ciemne siatki, żeby nie było widać co wieziesz, ale nie wszystko się w te siatki mieści. Nie wiem, jakie są kary za przewożenie alkoholu przez Sharjah, i chyba nie chcę wiedzieć. Wiem tylko, że kiepski ze mnie przemytnik. Ostatnim razem, jeden błąd, jeden pominięty zjazd i wylądowaliśmy w samym centrum Sharjah. Załadowani  zgrzewkami piwa, które w siatki się nie mieściły. A nie trzeba być piwoszem, żeby widzieć, że Carlsberg czy Corona to napoje alkoholowe. Adrenalina nam skoczyła zwłaszcza, jak nie mogliśmy się stamtąd wydostać. Centrum tego miasta – emiratu, to w tej chwili, jeden wielki plac budowy i wszystkie drogi są jednokierunkowe. Nic nie jest normalne ani logiczne. Ambitny plan ominięcia Sharjah skończył się w samym jej centrum, na szczęście bez konsekwencji dla nas.

Lata świtności ma już dawno za sobą.
Adrenaliny dodawały nam też historie i plotki związane z Baracudą. Najbardziej znaczące dla nas, w tamtym momencie, były te dotyczące policji, która rzekomo jedzie za delikwentami od samego sklepu i kontroluje w odpowiednim miejscu, czyli na wjeździe do poszczególnych Emiratów. W Sharjah za samo posiadanie, można mieć spore problemy, i chyba wolę nie wiedzieć jak poważne, skoro ofiary gwałty trafiają tutaj do więzienia. Natomiast w Dubaju, przede wszystkim sprawdzają licencje. Nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby nie plotka o limitach c do ilości, nie wiem oczywiście jakich. Sądząc po tym co przewoziliśmy, przy najśmielszych oczekiwaniach, mogłyby i tak być przekroczone.

Zjednoczone Emiraty Arabskie to miejsce, gdzie trzeba wierzyć w legendy i plotki. Ale wiele rzeczy można obejść, załatwić, pominąć. To królestwo przepisów nie wprost, nie jednoznacznych i nierównych.  O równych i równiejszych to już innym razem. Świat arabski obfituje w przepisy prawne dla nas absurdalne i irracjonalne. Z czasem po prostu uczysz się w tym żyć. Przyzwyczajasz się, że w każdej plotce jest ziarenko prawdy, pytanie tylko jak duże.


sobota, 17 sierpnia 2013

Pomysł na biznes :)



Tajemniczy rydwan. Niezbędny w tym biznesie.

To jest wpis z kategorii Pomysł na biznes. 

Gdzie najwygodniej oddać samochód do mycia?? Tak żeby było przy okazji, po drodze, nie wymagało zbędnego jeżdżenia?  Tak,  to jest podchwytliwe pytanie. 

Odpowiedz brzmi: na parkingu centrum handlowego, ale zupełnie nie tak jak sobie to wyobrażacie.
Niestety, nie udało mi się zajrzeć do środka tego pojazdu.
Pewnie większość z Was pomyślała o tych myjniach automatycznych, które są zorganizowane na parkingach naszych polskich Galerii, np. w Gdańskiej Galerii Bandyckiej :P. 

Otóż nie w tym rzecz. Tutaj parkujesz samochód, no powiedzmy, że  najnormalniej w świecie, bo samo zaparkowanie czasami jest wyzwaniem. Jak już znajdziesz jakieś miejsce, to pochodzi do Ciebie Hindus, albo Pakistańczyk, ciężko rozróżnić,  w żółtym albo czerwonym mundurku, i  pyta: kar łaś. Najczęściej też pomagają Ci to wolne miejsce w ogóle znaleźć.

Panowie w akcji. Pamiętajcie liczy się efekt, nie metody i środki. :P
Ekipa, na każdym parkingu jest całkiem silna.
Jeśli zapłacisz mu 23dhs, czyli różnowartość 2kg ziemniaków, to jak wrócisz masz autko jak nowe. Za pierwszym razem podeszłam do tego bardzo sceptycznie. Wychowana przy naszych parkingowych odprowadzaczach wózków zupełnie nie miałam zaufania. Raz, byłam już w desperacji, przyznaję i skusiłam się. Zwłaszcza jak usłyszałam cenę. Na tutejsze warunki to bardzo tanio. Wróciłam z zakupów i własnym oczom nie mogłam uwierzyć.  Autko wypucowane aż się świeci. Byłam pod wrażeniem, łącznie z felgami, wszystko na wysoki połysk. Od tej pory z innych myjni korzystam tylko jak muszę odkurzyć w środku. :P W tradycyjnych myjniach, oni myją Ci auto, a Ty stoisz i się nudzisz, nawet nie ma gdzie usiąść. Musicie mi wierzyć na słowo, że w tym upale nawet stanie jest męczące. A tu dwie, albo i więcej pieczeni na jednym ogniu. 

Faktem jest, że tutaj te samochody są po prostu zakurzone jak nieszczęście. Co tu dużo ukrywać, mieszkamy na pustyni wiec piasek jest wszędzie. Przy najmniejszym podmuchu powietrza widać to rewelacyjnie.  Wszystko idzie w górę a widoczność, bardzo rzadko jest dobra aby np.  podziwiać widoki :P Dlatego też fascynuje mnie 
jak Hindusi suszą pranie na balkonach i potem, 
takie całe od piasku, na siebie zakładają.