niedziela, 11 sierpnia 2013

Fujairah, cz. 2

Dlatego kończył się asfalt.

Nasza noclegownia.
Jak już wiecie, zdecydowaliśmy się spać w samochodzie. Okazało się, że znalezienie odpowiedniego miejsca nie jest łatwe. Na mapie Google kilka miejsc przy plaży wyglądało kusząco, ale jak tam podjechaliśmy okazało się, że są baaaardzo jasno oświetlone i pełno tam ludzi. Dlatego też pomysł noclegu  przy plaży sobie odpuściliśmy, zaczęliśmy szukać czegoś bardziej w górach. Wybór padł na Wodospady Wurayah, czyli musieliśmy wjechać jakieś 10km w głąb gór. Ciemno, głucho, ale na szczęście asfalt. Dojechaliśmy do końca drogi i  na samym środku rozbiliśmy obóz, czytaj, zatrzymaliśmy samochód. Na szczęście była tam zatoczka, coś na kształt parkingu, więc miejsca było dosyć. Trochę za dużo naoglądałam się filmów i wyobraźnia mi podziałała. Jednak ta cisza i spokój wygrały. Niesamowicie odprężająca była ta pustka, spokój, cisza i ciemność.  Tylko gwiazdy było widać rewelacyjnie. Muszę przyznać, że nie mieliśmy bladego pojęcia co jest dookoła nas, widać było tylko zarys gór, cienie, kształt. W nocy nasz raj zakłóciło kilku miłośników palenia gumy. Miejsce okazało się lokalnym tzw. szpan placem. Na szczęście poza świeceniem światłami po oczach do innych konfrontacji nie doszło.

Kusząco wyglądała ta droga na dole, tylko jak sie tam dostać?


Jak znaleźliśmy wejście, decyzja była szybka. Jedziemy.
Noc była przyjemna, na zewnątrz. W aucie szybko zrobiła nam się szklarnia. Klima nie pomagała. Skończyło się na otwartych oknach. Nie było wyboru. Nasze śpiworki, przystosowane do temp od 0 do -14, świetnie sprawdziły się jako poduszki. Pobudkę mieliśmy już o 6tej. Jak zobaczyliśmy, gdzie jesteśmy i co jest dookoła nas, nie było mowy o spaniu. Widoki robiły wrażenie, choć wody, a tym bardziej wodospadów, nie było. W drodze powrotnej troszkę zboczyliśmy z trasy i wjechaliśmy w wąwóz, który miał nas doprowadzić do faktycznych wodospadów. Nasze autko znów zostało wystawione na próbę. Nie odważyliśmy się jednak dojechać do samego końca, mimo wszystko nasz samochód to duży rodzinny SUV, choć z napędem 4x4. Zobaczyliśmy tylko z daleka tabliczkę i usłyszeliśmy krzyki skaczących do wody. Przypominam, że dalej była 6 rano. Nie wiem co oni tam robili i gdzie niby ta woda miałaby być, ani czy te głosy niosło echo czy nie. Następnym razem, lepiej przygotowani na piesze górskie wycieczki sprawdzimy to na pewno. Ja w tzw. balerinkach nie pchałam się, żeby łazić po kamieniach i skałach. Swoje kostki lubię, przydają mi się w pracy i życiu codziennym, więc wykręcać ich sobie nie miałam ochoty. A biorąc pod uwagę temperatury panujące w tym regionie o tej porze roku, konkurencją dla balerinek są tylko japonki :P
Jeden z łatwiejszych odcinków.

Wspomniana tablica. Nie wiem gdzie ta woda niby była.


Fujerah głównie utrzymuje się z turystyki i rybołówstwa. O ile na turystów jest za ciepło, to rybaków nie brakowało. Po drodze, na trasie, mieliśmy szczęście załapać się na całkiem ciekawe zdarzenie. Codzienność innych dla nas jest najciekawszą atrakcją turystyczną, więc z godzinę siedzieliśmy i oglądaliśmy jak panowie wyciągają sieci na brzeg. Organizacja pracy, metody, emocje, i zwroty akcji, dosłownie wszystko robiło na nas wrażenie. 


Chłopaki zarzucają kolejną sieć...
Panowie pochodzili z Bangladeszu i ubawił ich nasz widok.
... po pół godziny wyciagnęli TO.
Krótko mówiąc - wyciagarki.
Im bliżej sieć była brzegu, tym większe emocje i nerwy towarzyszyły rybakom. Jak ryby zaczęły wyskakiwać z sieci, to panowie zaczęli biegać i  krzyczeć. Wszyscy się denerwowali. Emocji nie wytrzymał nawet sędziwy Pan Kierownik, który zrzucił swój diszdasz i wskoczył do wody.
Róznorodność rybek była imponująca.













Wcześniej zajmował się tylko pokrzykiwaniem i dyrygowaniem wszystkimi. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, dla nas to była zwykła rybka, która walczy o życie, a dla nich czysty, żywy pieniądz. Tutaj rybołówstwo wygląda trochę inaczej, niż to co pamiętam z wakacji na Półwyspie Helskim. W naszej zatoce pływa chyba jednak trochę mniej rybek, a sieci nie trzeba wyciągać samochodami.
Sytuacja robiła się gorąca. Rybki walczyły do końca.



Gruba ryba.




Sieć cała podskakiwała.





Tych małych też było całkiem sporo :)

Pan Kierownik



Po tych atrakcjach, podziwiając widoki dookoła, kierowaliśmy się już do Dubaju. Prawda, nie zwiedziliśmy wszystkiego, ale nie o to chodziło. Trzeba sobie zostawić coś na następny raz, może wtedy dopisze ekipa.


2 komentarze: